Ależ jesteśmy rozpieszczeni! Królowie świata i okolic! Każdy chce nam, programistom, dogodzić, nie zważając czy ma to sens czy nie. Zupełnie. Ale czy firmy, padając przed programistami na kolana, faktycznie robią dobrze i sobie i nam? I co my na to?
O negatywnym wpływie wszelkich przejawów jesteśmy-wielką-rodziną-przytulmy-się-i-żyjmy-razem-bullshit na programistów pisałem już niedawno w bardzo chodliwym poście “Nie sprzedawaj się za piłkarzyki“. Ale jakie skutki na zachowanie programistów względem firm może mieć poczucie: “robię im łaskę że dla nich pracuję”?
Koszmar
Dużo jeżdżę, dużo rozmawiam, wysłuchałem wielu historii w minionych latach. W komentarzach też sporo ciekawostek piszecie. I od niektórych włos dosłownie jeży się na głowie, a zęby zgrzytają.
Odróżnij negocjacje od szantażu.
Co powiecie na to: idzie koleś, medium/junior/niewieleumiemaledużogadam/dev do szefa i prawi: “słuchaj stary, dostałem propozycję pracy, dają 1tys więcej niż tutaj mam, wyrównujesz albo nara”. Szef daje tego tysiaka więcej. A żadnej propozycji tak naprawdę nie było. I to jest historia z życia wzięta! To nie są negocjacje, to jest szantaż. Z terrorystami się nie negocjuje. A w przypadku wymyślonego scenariusza – to tym bardziej podłe.
Albo: pracuje sobie ziomek, pracuje. Dostaje maila z informacją, że w innej firmie dostanie multisporta. Więc rzuca papierami i idzie tam. Bo będzie miał basen za friko?
Zawędrowaliśmy o jeden most za daleko.
Słuchajcie, naprawdę, chyba zawędrowaliśmy o przynajmniej “jeden most za daleko”. Wygląda na to, że wszystkie te bzdurne artykuły o arystokracji wcale niekoniecznie mijają się z prawdą. Nie staję bynajmniej w obronie pracodawców wykorzystujących swoich pracowników. Ale szczątkowa chociażby lojalność to zupełnie co innego niż zarzynanie się dla firmy. Napisałem zresztą dedykowany temu tekst: “Nie wiedź fałszywego żywota poświęconego pracodawcy swemu“.
Czy tacy ludzie nie mają krztyny sumienia? Moim zdaniem takie postępowanie powinno zapalić wielką czerwoną lampkę u wszystkich HRów: skoro ktoś zrobił to raz, to pewnie zrobi to znowu. Ale nie zapala.
Jak możemy polegać na człowieku zdobytym za pomocą garści srebrników? Nie możemy, kompletnie. Kolejnym razem wystarczy jeden srebrnik.
Ale historia się powtarza. Bo “taki mamy klimat”.
Chodź na bieżnię za ten multisport i spalaj kolejne kurwokalorie…
Im mniej ciebie tym zdrowsza branża!
Powiem jedno: pamiętaj, multisportowy chłopcze! Gdy już będziesz śmigał na bieżni sponsorowanej przez ten darmowy multisport i spalał kolejne kurwokalorie, my, cała reszta branży, jesteśmy ci niezmiernie wdzięczni. Każdy kilogram ciebie mniej to zdrowsza branża. Zrozumiałbym takie postępowanie, gdyby od tego zależało czyjeś być albo nie być. Ale w przypadku programisty… po prostu nie wierzę, że tak jest. To zwykła łapczywość, okropna chciwość. Ohydztwo.
…inaczej?
Przez ostatnie lata miałem duże nieszczęście w ogromnym szczęściu. Dwa razy zwalniałem się z pracy, którą uważałem za “najlepszą do tej pory”. Bardzo ciężkie doświadczenie.
Wyznaję zasadę, że po roku zatrudnienia należy się podwyżka. Czy to będzie tylko wyrównanie inflacji, czy coś więcej, to już kwestia do dyskusji. Ale podwyżka musi być. 1 czerwca 2015 wypadała moja druga rocznica zatrudnienia w Ultrico, więc dwa tygodnie wcześniej napisałem do Roberta, że chyba czas się spotkać i porozmawiać.
Meeting ustalony: spotykamy się na biznes-lanczu na steka. Wiecie, białostocka biznes-klasa ;). Gadu gadu, pitu pitu, mięso zeżarte, bataty w trakcie trawienia, czas przejść do meritum. Ja do ostatniej chwili nie wiedziałem, czy chcę dostać podwyżkę, czy odejść z pracy. Decyzję podjąłem chyba dzień przed spotkaniem. I jak to się potoczyło?
W trakcie mojego ostatniego wypowiedzenia to niektórzy dziecko rodzą.
Jak wiecie (pisałem w “Pasja zabija. Spowiedź.“) – finalnie się zwolniłem. Ba, nie przyjąłem nawet podwyżki, którą mi Robert zaoferował. A wiecie dlaczego? Bo jestem – jak w temacie posta – lojalny. Bo gram fair. Mało tego: piszę o czerwcu, prawda? W umowie mieliśmy standardowy 3-miesięczny okres wypowiedzenia. Ale zgodziłem się na pracę do końca roku, bo wiedziałem, że inaczej mogę wpędzić firmę w kłopoty. Czyli 1 czerwca złożyłem wypowiedzenie, które wchodziło w życie po 7 miesiącach. W takim czasie to niektórzy dziecko rodzą.
To prawda: nie było łatwo. Przez ostatnie miesiące nie mogłem się już doczekać końca roku. Prawie odkreślałem kolejne kreski na ścianie, jak w amerykańskich filmach. Nie dlatego, że musiałem zajmować się jakimś shitem, tylko dlatego, że chciałem już podążyć swoją ścieżką. Ale: zaciskałem zęby i robiłem swoje, bo tak trzeba. Bo jak ktoś w ciebie rzuca chlebem, to ty w niego rzuć watą cukrową. Gdybym wtedy powiedział, że odchodzę jak najszybciej, mając kompletnie gdzieś co będzie potem – a mogło być średnio – to nie mógłbym dziś na siebie w lustrze spojrzeć.
Twoja przyszłość?
Jeśli kiedykolwiek przyjdzie Ci do głowy nieczyste zagranie względem firmy, zastanów się: czy to naprawdę Ty? Czy może jakiś mały śmieszny brudas, tkwiący w każdym z nas, łasy na każdą okazję do znalezienia błyskotki na branżowym śmietniku?
Pamiętaj: role mogą się zamienić.
Nie mam nic przeciwko uczciwej zmianie pracy – to jest zdrowe raz na jakiś czas. Nie mam też nic przeciwko wypięciu się na firmę, która wymaga nie wiadomo czego, nie oferując nic w zamian. Ale nieodpowiedzialne decyzje mogą później doskwierać latami (czego dowodem tekst “Jak nie odchodzić z pracy“). Bądź fair – to wystarczy.
Pamiętaj: role mogą się zamienić. Kiedyś to do Twojego gabinetu może wparować bezczelny szczyl z mlekiem pod nosem, mrucząc spod trądziku: “słuchaj stary, dostałem propozycję pracy, dają 1tys więcej niż tutaj mam, wyrównujesz albo nara”…