Nasz zawód jest absolutnie pasjonujący. Oferuje ogromną różnorodność, wystarczy się tylko odrobinę postarać. Ja nadal jestem programistą (no dobra, według niektórych już nie jestem :) ), choć w tym roku napisałem baaaardzo mało kodu. “Typy” dev-różnorodności są przynajmniej dwa. Najbardziej oczywisty to: nowe technologie.
[blogvember2016 no=”2″]
Pamiętam czasy, gdy w 2008r. rodził się .NET 3.5. LINQ, var, lambdy, extension methods… Prawdziwa rewolucja! Jakież to było wspaniałe. Tyle nowych możliwości! I co? Przychodzę do roboty z płonącym z wrażenia licem, i od razu kubeł zimnej wody: ty chyba śnisz, LINQ to użyjesz u nas najwcześniej za 2 lata. WHAT???
Zmieniłem pracę. Poszedłem do firmy, która używała LINQ2SQL jeszcze gdy była to beta. Bleeding edge, nie baliśmy się tam niczego. Działało… średnio. Firmy już nie ma na rynku. Hmm…
Rozwój: 4 fun & profit
Z upływem lat zmieniają się priorytety, zmienia się postrzeganie technologii. Zmienia się wreszcie pojęcie wartości czasu.
W ubiegłym roku pisałem o idei Pet Projects, wcześniej o Dniu Pracy Własnej. Jedno i drugie rozwiązanie ma służyć “ostrzeniu programistycznej piły“, czyli zdobywaniu nowych umiejętności. Podnoszeniu swoich kwalifikacji. Zbieraniu doświadczeń.
Uwielbiasz dżawaskrypty? Co tydzień masz rewolucję, jea! Programujesz obiektowo? To na pewno warto zerknąć w stronę programowania funkcyjnego. A do tego: co to jest R i dlaczego tak głośno ostatnio o “big data”, jak ugryźć ten temat?
Poszerzanie horyzontów jest potrzebne, to oliwa naszych programistycznych trybów. Bawiąc: uczy. Prawie jak: łakocie i witaminy.
Więc na co czekać… lecimy z tym na produkcję?
Hold your horses
Tutaj pojawia się problem. Jeden zapaleniec zapali drugiego zapaleńca i wrzucą w projekt coś, co nie do końca działa. Jakąś bibliotekę w fazie beta, jakiś produkcik dopiero-co wypuszczony. Jazda, MOC!!!
Można się tym jarać, oczywiście. Sam bym się jarał. Kiedyś. Dawno temu. Teraz: chyba bym łby tym zapaleńcom pourywał.
Poszerzanie horyzontów jest fajne, dopóki można je rozpatrywać w kategoriach zabawy. Bez zobowiązań. W momencie pojawienia się autentycznego ryzyka: to już przestaje być zabawą, a zaczyna być podejmowaniem odpowiedzialnych decyzji.
Co się stanie, jeśli grupka rozwijająca projekt nagle przestanie go rozwijać? Albo sprzeda i trzeba będzie za jego używanie słono płacić?
A co się stanie, jeśli jeden i drugi zapaleniec, w ferworze technicznych dyskusji, wjadą furą w drzewo? Albo przeskoczą do innej firmy, która pozwala wrzucać na produkcję nie tylko bety, ale i alfy? Kto utrzyma projekt?
To są realne problemy. Bardzo przyjemnie jest ich nie zauważać. Jednak ignorancja nie sprawia, że problemy znikają. Wręcz przeciwnie: mogą się boleśnie ujawnić w najmniej odpowiednim momencie.
Królik doświadczalny
Ryzyko ryzykiem, ale to nie jedyny wymiar problemów w “pogoni za nowym”. Jest jeszcze… czas.
Kto dotnetowiec ten pewnie chociaż mniej więcej orientuje się, co Microsoft robi z nowym dzieckiem: dotnetcore. Nie tknąłem tego kijem nawet, nie zainstalowałem. I wcale mnie tam nie ciągnie. Nie zamierzam marnować życia na takie rzeczy. Wystarczyło mi zobaczyć kilka prezentacji Gutka i innych osób na ten temat. Zmiany co tydzień, BETA2 zachowująca się jak niestabilna ALFA. Kompletny chaos i brak poszanowania dla ludzi inwestujących czas w tę grę w kotka i myszkę.
Przestało mnie to BAWIĆ. Wolę POBAWIĆ się z Córeczką. Bo w pewnym momencie jest to decyzja do podjęcia właśnie na tym poziomie: będę królikiem doświadczalnym dla nieodpowiedzialnych twórców oprogramowania, czy tatą dla swojej Córeczki? Obu ról nie jestem już w stanie obsadzić.
Na jednej z niedawnych konferencji (nie pamiętam której, trochę tego było), ktoś grzmiał ze sceny: TO jest właśnie nasz zawód! TO nasza powinność! TO nasza odpowiedzialność!
Sorry, ja podziękuję. Z mojej perspektywy to fucha darmowego testera. Za stary na to jestem.
Olać to?
Więc: co? Rdzewieć, zagrzybieć, olać, dusić się ciągle w tym samym sosie? Właśnie nie, ale… z głową. Z umiarem. Gnanie po falach kolejnych niewypałów niczym Bohun po stepie na pewno może dać radość. Nie jest jednak darmowe. Ani bezpieczne.
Warto trzymać rękę na pulsie. Orientować się, jakie są trendy, co się ogólnie dzieje dookoła. Ale czy inwestować czas w każdą nowinkę tylko dlatego, że “chcę mieć ostrą piłę”? Polemizowałbym. Prędzej: siwe włosy.
I wiesz co? Jeśli jesteś taką głodną alf i bet dziewoją bądź napalonym na nowości junakiem: tak trzymaj. Jednak gdy spotkasz się z odmiennym podejściem to niekoniecznie myśl: “Ale dziad! Utracił dev-ikrę! Na emeryturę go!”. Sam tak kiedyś myślałem, a teraz próżno szukać u mnie tej ikry. Tej iskierki radości, gdy wszystko się wywala, a ja muszę znaleźć przyczynę. Zbawić świat. Zbyt wiele nocy nad tym spędziłem.
Ikrą płaci się za doświadczenie. System naczyń połączonych. I chyba tylko dzięki temu nasza tech-cywilizacja jeszcze jako-tako funkcjonuje.