Dzięki szczęściu i powadze chwil pracuję już jako profesjonalny programista od 10 lat. Pisząc profesjonalny mam na myśli „płacą mi za to co robię”. Programowanie w większości sprawiało mi frajdę, ale było wiele chwil, gdy miałem go dość.
Przed Wami pierwszy odcinek cyklu “Wasze Historie“. devstyle.pl to miejsce spotkań tysięcy programistów. Chcę się nim z Wami podzielić :).
Masz ciekawą anegdotkę z pracy? Zrobiliście coś fajnego, nietypowego, wesołego, inspirującego? Niech inni o tym poczytają! A może zdarzyła się jakaś bieda, przykre doświadczenie, przed którym warto przestrzec innych? Zapraszam do kontaktu, napisz do mnie. Może w któryś piątek to akurat Twój tekst się tutaj ukaże?
Uwaga: w artykule może pojawić się imię/nazwisko autora oraz ewentualnie link do bloga. To nie jest jednak cykl na reklamowanie firm, więc nazwy firm są zabronione. Zainteresowanych reklamą odsyłam tutaj.
Niniejszy post jest częścią cyklu "Wasze Historie".
Autor: Pawełek
Rocznica ta łączy się romantycznie z momentem kiedy z kawalera przedzierżgnąłem się w jednostkę rodzinną. Ma to spore znaczenie, ponieważ jako głowa odpowiedzialna za innych, musiałem pracować.
Początki
Podczas tej 10 letniej krucjaty pojawiłem się w wielu różnych firmach i parałem się różnymi rodzajami programowania. Każda z firm miała coś w sobie, choć nie każda mi się podobała (zapewne dlatego było ich tak wiele :) ). Każde z miejsc pracy dawało pracownikowi co innego i zawsze czegoś nie dawało. Nie znalazłem jeszcze pracy idealnej, chociaż znam kilka miejsc, które mogłyby do nich aspirować. Zobaczymy co przyniesie przyszłość :)
Jeszcze gwoli wstępu, zacząłem pracować, gdy jeszcze byłem na studiach i pierwszych kilka lat spędziłem jako instalator/administrator sieci WiFi. Robota była nawet ciekawa, ale strasznie mało popłatna :) Więc jak zaczynałem pracować w programowaniu nie byłem totalnie „łysy”. To, że nabrałem jakiegoś doświadczenia, opłaciło się potem, więc wydaje mi się, że warto zacząć jak najwcześniej. Po drugie, jeszcze w liceum zacząłem uczyć się programowania. Oczywiście nauka ta była taka sobie, brakowało i ścieżki, i celu, ale idąc do pracy coś już wiedziałem.
Akcja: BLOGvember! Post nr 3.
W listopadzie w każdy roboczy poranek na devstyle.pl znajdziesz nowy, świeżutki tekst. W sam raz do porannej kawy na dobry początek dnia.
Miłej lektury i do przeczytania jutro! :)
Pierwsza “prawdziwa” praca
Moja pierwsza praca związana z programowaniem była totalnie zdalną pomocą przy programowaniu w Delphi. Jeden z programistów mieszkał w Toronto, a drugi w Warszawie. Ja byłem ten trzeci. Student za grosze, który miał ich wspomagać głównie za możliwość nauki i rozwoju. Na początku łączyłem tą pracę z inną, ale po chwili okazało się, że da się z tego wyżyć i zacząłem działać na pełen etat. Co prawda Panowie nie nauczyli mnie specjalnie programować, ale dostałem jedną z lepszych nauczek w życiu. Że naprawdę trzeba wziąć dupę w troki i do roboty. “Trza zapierdalać, a nie się opierdalać” – takie motto zaczęło mi się rodzić pod kopułką.
+ naprawdę fajna atmosfera startup-u
+ bardzo mili ludzie, łatwo się dogadać i ich złapać
+ praca zdalna
– ci kolesie byli za dobrzy
– problemy były średnio ciekawe
– nie wiedziałem co się dzieje
– słaba kasa
2 miesiące w “dużym biznesie”
Moja kolejna praca to trafienie do firmy, która zajmowała się dużym biznesem – handlem generalnie. Posiadała swoją komórkę informatyczną, w której 3 gości robiło oprogramowanie handlowe dokładnie pod cele firmy. Wszystko oparte było na programie Comarchu.
Nie było możliwości pracy zdalnej, a ja chciałem pracować. Dojeżdżałem do tej firmy wstając o 4 rano, a wracając po 17. Ostro było!
Panowie nie wiedząc co ze mną zrobić przez chwilę nie robili nic. Nie postanowili mi pokazać jak to wygląda, nie było szans na pair programming i zdobywanie wiedzy. W pewnym momencie dali mi jakiś program – narzędzie do zrobienia. Nie podali też nawet jakoś specjalnie wytycznych. Żadnej TO-DO listy ani nic. A przecież nadal byłem Juniorem.
Zwolniłem się po 2 miesiącach.
+ poznałem coś nowego
+ nie wdepnę w to drugi raz?
– ci kolesie byli za dobrzy
– problemy były… nawet nie wiem jakie
– uciążliwe dojazdy
– nie wiedziałem co się dzieje
– po przeliczeniu to w sumie dokładałem do interesu :(
Delphi – drugie starcie
Ha! Na szczęście programistów trzeba wielu :) Ale Jankiel ze mnie nie był i chyba jeszcze nie jest :) Trafiłem do fajnej firmy w Łodzi. Dalej programowałem w Delphi i język miał znaczenie. Nie byłem programistą, a programistą Delphi. Tu zespół ludzi tworzących ERP wdrożył mnie w produkt. Poczułem, że wiem o co chodzi. Zacząłem poznawać domenę. Zacząłem dowiadywać się kto to Team Leader i po co jest.
Kurcze, wydawało mi się, że już wiem wszystko. Tak naprawdę to jestem gotowy robić swój software. Więc się zwolniłem… Kupiłem pierwszy samochód (jeszcze pracując w tej firmie).
+ wiele się nauczyłem
+ ludzie przekazywali mi wiedzę
+ mogłem pytać i dawano mi odpowiedzi
+ poznałem team testerów i… dowiedziałem się po co jest (30% zadań wracało)
– niestety nadal mało zarabiałem
– musiałem daleko dojeżdżać, co kosztowało
– czasem było nudno
Zdalnie…
Oczywiście z własnej działalności nic mi nie wyszło.
Znalazłem za to pracę totalnie zdalną w podwarszawskiej firmie. Robiłem tam dość ciekawe rzeczy bo musiałem rozwiązywać problemy połączenia produktu z nowymi programami. Tworzyłem jakieś narzędzia.
Generalnie do pewnego czasu było fajnie. Ale potem wtłoczono mnie do zespołu tworzącego nowy produkt. I to była porażka, bo posadzono mnie pod gościem, który przeczytał 1 czy 2 książki i powiedział, że w projektowaniu chodzi tylko o tworzenie interfejsów. I klepaliśmy interfejsy…
Nie wiem o co chodziło, ale ponoć po 4 latach klepania interfejsów udało im się dać do testów 1 wersję programu. Mnie już tam nie było.
+ sporo się nauczyłem
+ stałem się samodzielny – moje zadanie, moja odpowiedzialność
+ dzięki pracy zdalnej i przyzwoitej pensji stać mnie było na fajnego laptopa
+ zacząłem budować dom
– bywało nudno
– nie wiem o co chodziło z tym interfejsami
– ciężko było się dogadać, bo byłem jedynym zdalnym (a pracy zdalnej to oni nie mieli ogarniętej wcale)
… i znowu w biurze
Ponieważ praca zdalna w poprzedniej firmie dała mi się we znaki, szukałem czegoś nie zdalnego. Być jedynym zdalnym w firmie, to proszenie się o zwolnienie :). W każdym razie w Łodzi tworzył się nowy zespół ludzi.
Mieli robić zupełnie nowy produkt i dla mnie coś nowego -> Webowy. Do tego w C#. Nie znałem ani programowania webowego, ani C#. Jakimś cudem dostałem się do pracy w tym miejscu.
Znów dojeżdżałem, ale praca była tego warta. Do tej pory pamiętam, jak w niedzielę nie mogłem się doczekać, by trafić do pracy, bo ja mam coś zajebistego na retrospekcję. Nie dość, że nam programik rósł jak grzybek po deszczu, to czułem, że wsadzam w niego realną wartość, którą widać, zarabiam świetnie… Żyć nie umierać. Do tego dowiaduję się co to wzorce projektowe, kto to Fowler, Beck, co to TDD… Poznaję gita dzięki genialnemu kierownikowi projektu. Niestety jak to bywa w rzeczywistości, operacja się udała, ale pacjent zmarł. Klient się wycofał, więc finanse zniknęły. Nadszedł czas by szukać nowej pracy :(.
+ ta praca zmieniła kierunek mojego rozwoju
+ poznałem ścieżkę i do tego cel
+ poczułem jak to jest pracować w prawdziwym zespole
+ poczułem jak to jest żyć pracą (z tymi złymi konsekwencjami też :))
+ wreszcie zacząłem zarabiać poważne pieniądze
– doznałem największego rozczarowania
– pierwszy raz biznes mnie zawiódł
– po raz pierwszy mnie zwolniono (o przepraszam, “zredukowano”)
Profesjonalny programista
Powoli zbliżamy się do końca, bo lądujemy w mojej poprzedniej pracy.
Tutaj rozmowy przechodzę na pewniaka. Czułem się jak prawdziwy programista i to było fajne. Zostałem odpowiedzialny za Core produktu, co na początku wydawało mi się nobilitacją, chociaż okazało się “dziurą” :).
Niestety firma, do której trafiłem, była dość “zacofana”. W porównaniu do poprzedniej, bardzo słabo. Za to nie mieli problemu z wypłacalnością :). Wszyscy programiści pracowali zdalnie, więc nie czułem się rodzynkiem. Zdalną pracę mieli dobrze ogarniętą, a to ważne! Sporo potu i krwi przelałem, by firma miała gita (zamiast TFSa), by ludzie zaczęli jeździć na konferencje programistyczne, by znaleźć i wyłuskać z zespołu perełki – osoby, które przychodzą do pracy, bo chcą coś zrobić, a nie zarobić parę kafli i do domu.
Okazało się, że to mniejszość, ale są takie osoby. Tu też po raz pierwszy spotkałem się z tym, że ludzie tłumaczyli się za pomocą słów, bo biznes to, a biznes tamto, mimo, że biznes nic nie mówił :P. Poczułem, że mogę. Tu też po raz pierwszy doznałem czegoś, co się nazywa wypaleniem zawodowym. Po prostu nie miałem ochoty włączać komputera. Robienie czegoś samemu sprawiało mi ból. I nie tylko mi się okazało…
+ stałem się prawdziwym, profesjonalnym programistą, a przynajmniej tak się czułem
+ pensja rosła
+ zacząłem zmieniać organizację na własną modłę, a nie tylko przyglądałem się jak działa
+ słuchano mnie i tylko czasem, ale jednak brano moje zdanie pod uwagę
– wypalenie zawodowe i robienie w kółko tego samego
– brak chęci do zmian i refactoringu
– wiele potu i krwi by zmienić małe pierdoły, a potem zdecydowanie brak klepania po plecach gdy coś się udało
– słabo ogarnięte Scrumy i inne Agile
Fast forward
Obecnie posiadam własną firmę, a pracuję dla dużej finansowej korporacji. Oprócz naprawdę wysokich kwot, które można w takim miejscu zarobić, spotkałem tu wielu dobrych ludzi.
Oczywiście jest tu polityka, że dzielimy się wiedzą, więc jeśli ktoś tylko chce się uczyć to naprawdę jest od kogo. Wkurza wiele drobnych rzeczy jak zablokowane komputery, trudności w zdobyciu czegoś, bo budżet, bo coś. Z drugiej strony, wszystko ma swoją sensowną ścieżkę, wiesz co można, a co nie i jest to wprost podane. Dodatkowo naprawdę Agile jest na wysokim poziomie włącznie z trenerami Scrum, Kanban etc. Nawet nie wiedziałem, ile to daje.
W obecnej pracy nie jestem już programistą. Jestem DevOps, chociaż moim zdaniem bardziej Dev niż Ops. Ale zamiast tworzyć rozwiązania biznesowe, tworzę narzędzia dla programistów i administratorów. Mam pełną dowolność w doborze technologii, mogę używać dowolnych środków, o ile szybko i pewnie prowadzą do celu. Do tego ludzie przykładają wagę do testów.
Tu też pierwszy raz zetknąłem się z Jirą – fajny program do zarządzania pracą. Wielu mówi, że korpo to wyścig szczurów. Ja nie mam takich odczuć. Pracuje się normalnie, po 8 godzin. Dodatkowo bardzo ceni się czas człowieka, a chorobowe, czy urlop są niemalże święte i tylko gdy produkcja jest zagrożona można się spodziewać telefonu w takim okresie.
+ duża liczba dobrych ludzi
+ świetne pieniądze
+ duże możliwości w doborze technologii, cel uświęca środki
+ ludzie słuchają co mówisz, docenia się pracę innych
– brak możliwości pracy zdalnej
Co jest ważne?
Jeżeli chciało Wam się przeczytać tą powyższą historię (a w dobie internetu szybkich informacji, zapewne nie :) ) to klaruje nam się obrazek kilku punktów, które moim zdaniem są ważne w pracy.
Poniżej od najważniejszych:
- Ludzie – pracujemy z nimi i dla nich. Prawdziwi zapaleńcy to jest coś, czego potrzebuję w pracy. Ludzie, którzy chcą spędzać miło czas w pracy. To 1/3 naszego życia w końcu, a czasem i więcej. Ciekawi ludzie to też ciekawa praca, i nieważne czy robisz PornHuba, czy też kolejne 1000 ERP.
- Czas – nie chcemy poświęcać czasu na pracę poza pracą. Wszelakie dojeżdżanie do pracy przy gitach, Skypeach, Octopusach to totalna strata czasu. Wielu tego nie rozumie, nie potrafią pojąć, że niektórzy po prostu chcą pracować dobrze, nie trzeba ich pilnować. Ale pańszczyzny łatwo się nie wygarbuje z umysłów i przyzwyczajeń.
- Pieniądze – pracujemy dla nich, gdyby nie one nie nazywało by się to pracą. Nie są najważniejsze, ale muszą spełniać jakieś podstawowe kryteria.
Akapit o interfejsach podobała mi się najbardziej :) Naprawdę fajna historia, mam nadzieje, że będą pojawiać się następne :)
Dawid,
Możesz napisać swoją :). Nie musi być “całe życie”, może być jeden dzień, jakaś fajna przygoda albo fuckup.
Najciekawsze dla mnie jest to, że twoja historia, mimo tego, że obracasz się w innych technologiach, jest bardzo zbliżona do mojej przygody z programowaniem. Nauka na własną rękę, później małe firmy i robienie za bezcen, ale za to zdobywanie jakiejkolwiek wiedzy. Pierwsza ‘poważna firma’ w której uczą Cię jak wygląda ten biznes w prawidłowym wydaniu. Następnie zmiana pracy w pogoni za lepszym pieniądzem i ambitniejszym zespołem. I ja właśnie na tym etapie jestem, a to, że Tobie się udało napawa optymizmem. :)
Myślę, że to typoa droga dla polskiego programisty. By dostać się do najlepszych musisz być najlepszy, a żeby być najlepszy musisz się nauczyć najpierw od słabszych i w gorę.
To co dla mnie było istotne to pewna zmiana nastawienia i znalezienie drogi. Dlatego cenię ten blog bo jakąś tam drogę wskazuje młodym :)
Przeczytałem jednym tchem. :)
Świetne. :)
Piotrek,
Świetnie, to do pióra i podsyłaj swoją! :)
Dzięki!
W 100% się zgadzam Ludzie/atmosfera w pracy najważniejsza, potem kasa i czas na równi.
Fajny wpisik.
Ostatni dla mnie czas bardziej niż kasa – rodzina jest najważniejsza, a czas jest dla nich!
Przypadkiem dodałem komentarz nie tam gdzie chciałem, wieć przeklejam tutaj.
Najciekawsze dla mnie jest to, że twoja historia, mimo tego, że obracasz się w innych technologiach, jest bardzo zbliżona do mojej przygody z programowaniem. Nauka na własną rękę, później małe firmy i robienie za bezcen, ale za to zdobywanie jakiejkolwiek wiedzy. Pierwsza ‘poważna firma’ w której uczą Cię jak wygląda ten biznes w prawidłowym wydaniu. Następnie zmiana pracy w pogoni za lepszym pieniądzem i ambitniejszym zespołem. I ja właśnie na tym etapie jestem, a to, że Tobie się udało napawa optymizmem. :)
Fajna historia, różnorodna i chyba każdy widzi w niej kawałek siebie. Co budujące – jest happy end!
Happy end to będzie jak wyjdzie Linus na jakiejś konferencji i powie: wczoraj przeczytałem super artykuł na devstyle.pl, w którym… :)
To musiałoby być po angielsku :) A Maciej chyba się w Polsce gruntuje, a za granica czai na razie :)