Latami kułem i hartowałem kajdany idealne. Ciężko nad tym pracowałem, obmyślając coraz to nowe sposoby zniewolenia. Zniewolenia mnie samego, własnej świadomości. W końcu złapałem się na tym, że nie mam ani chwili dla siebie. Ani chwili dla rodziny.
Lampka LED w telefonie błyska na niebiesko. Dostałem e-mail, ale prywatny. Może poczekać. Hmm, a może to coś ważnego? Sprawdźmy.
Lampka LED błyska na pomarańczowo. O-o, e-mail służbowy. To czekać nie może. Sorry, zaraz wracam!
Lampka LED błyska na biało. SMS! To musi być pilne!
Bzyk wibracji – ktoś coś na Twitterze do mnie napisał. 30 sekund i jestem na posterunku!
Ping! Komentarz na fejsie. Trzeba odpowiedzieć
Ekran zamigotał – ktoś coś na Snapie chce, muszę zobaczyć.
Wiadomo, że danie nura w sociale, świat wirtualny, nigdy nie trwa “tylko pół minutki”.
Raptem 5 minut po przebudzeniu…
…a ja już jestem przytłoczony. Zerkam na telefon, żeby sprawdzić godzinę albo wyłączyć budzik. A tam, od razu na ekranie głównym…
Tego się nie da odzobaczyć:
- 15 nowych maili!
- na liście todo 10 zadań do zrobienia!
- w kalendarzu dwa spotkania online!
Jeszcze rzęsy Morfeusza łaskoczą mój policzek jak kocie wąsy, a mięśnie już zwarte i gotowe do działania.
Jeszcze ostatnie senne cienie rozmywają się na wewnętrznej stronie powiek, a myśli już wędrują w cyber-świat. Podbój!
Jeszcze nie doszedłem do siebie, ryja nawet nie ochlapałem zimną wodą!, a ciało już całe napięte.
To nie jest dobre “wejście” w dzień. Przez lata wmawiałem sobie, że jest, ale… Nie, nie jest. To wykańcza.
“Tata, ty się ze mną nudzisz?”
Ciągle gdzieś indziej. Ciągle nie tu i nie teraz. W dzikiej pogoni za mglistą przyszłością. Ona jest już tuż tuż, za rogiem! I ja chciałem być tam, w niej. Tylko po to, by od razu zacząć myśleć o tym, co będzie jeszcze dalej.
Bez przystanku. Bez umiaru. Bez końca.
Moja Córeczka ma teraz nieco ponad 4 latka. Wniosła w moje życie bardzo wiele. Między innymi: opamiętanie. Półtora roku temu nastąpiło dziwne zdarzenie. Bawiliśmy się jakimiś klockami czy innymi puzzlami, jak co dzień. Nagle ona – trzyletnie wówczas, małe dziecko! – podnosi głowę i niewinnie pyta:
– Tata, a ty się teraz ze mną nudzisz?
Nie wiem skąd znała pojęcie “nudy”. Nie wiem skąd przyszedł jej do głowy pomysł zadania takiego dziwnego pytania. Wiem, że był to bardzo brutalny sygnał ostrzegawczy. I mało mi łzy nie pociekły.
“Kurwa, stary! Ciągle gonisz to swoje wymyślone, lepsze życie, podczas gdy… już je przecież masz!”
Właśnie tu, właśnie teraz! A nie w tych kalendarzach, listach, notatkach i powiadomieniach.
Ucho wyczulone na każdy bzyk dochodzący ze strony telefonu. Oko zerkające w tamtym kierunku co 10 sekund, wypatrujące migającej diody. Wirtualny ćpun na wiecznym głodzie.
Krok 1
Zacząłem delikatnie. Żeby mnie szok nie zabił. Wyłączyłem diodę LED w telefonie.
“Co teraz będzie???”
Nic nie było. Świat kręcił się dalej. A ja po kilku dniach przestałem nieustanie obracać głowę, wypatrując kolorowych sygnałów.
Pierwsze ogniwo zostało poluzowane.
Krok 2
Po kilku miesiącach delektowania się brakiem objawów “odstawienia LEDa” skoczyłem na głęboką wodę. Wyłączyłem powiadomienia mailowe w telefonie. Sprawdzenie maila wymaga teraz ode mnie kliknięcia w ikonkę aplikacji GMail – bez tego nie dowiem się o nowych wiadomościach.
“WYMAGA ODE MNIE” – jak to brzmi, prawda? Brzmi, jakbym coś MUSIAŁ. A właśnie jest odwrotnie! To mi przywraca KONTROLĘ nad moim czasem. To JA, a nie cały świat, decyduję kiedy przeczytam maile i na nie odpowiem. Sporo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do widoku telefonu bez magicznej kopertki w górnym pasku. Ile bym w telefonie nie siedział, ona i tak cały czas tam tkwiła, bo dostaję do setki maili dziennie.
Ostatnio na imprezie dowiedziałem się, że część moich znajomych nie ma w telefonie maila! W XXI wieku! I normalnie żyją, nie duszą się… Nie wiem, czy jestem w stanie pójść AŻ TAK daleko.
Ale i tak jest już dobrze. I katastrofa nie nastąpiła, nikt się nie obraził, żaden biznes nie przeszedł koło nosa. Fascynujące.
Młot opada po raz kolejny.
Krok 3
Telefon co prawda pochłaniał moją uwagę przez całą dobę, ale sporo czasu siłą rzeczy spędzam przed komputerem. Długo łudziłem się, że WIEM co wtedy robię. Że nie tracę bezwiednie życia na mejle czy socjale przeróżne tam, przed monitorem.
Ale postanowiłem to zweryfikować: pozamykałem wszystkie takie aplikacje (do tej pory były ciągle otwarte, no bo przecież jak można inaczej?). Okazało się, że co kilka minut podświadomie szukam zakładki z napisem “GMail” czy “Facebook” w przeglądarce. Oj, więc jednak… nie było tak różowo.
Dość tego. Już się odzwyczaiłem. Mało tego, niedawno odkryłem (ale ze mnie power user) “wirtualne pulpity” w Windows 10. I teraz, gdy mam coś zrobić (na przykład napisać te słowa) to przełączam się na taki pulpit, który zawiera tylko i wyłącznie edytor tekstu. Nic więcej. Bye bye, rozpraszacze! Ten pomysł podrzucił Michał Śliwiński w niedawnym podcaście “DevTalk#44 – O produktywności z Michałem Śliwińskim“.
BUM! Ogniwo pęka. Teraz trzeba się tylko wyplątać z łańcuchów.
Krok 4
Kolejny krok był prosty. Wyłączyłem absolutnie wszystkie powiadomienia. Nie tylko wizualne (światełka, LEDy) i dźwiękowe, ale także wszelkie ikonki pokazywane przez dowolne aplikacje.
Na komputerze nie ma prawa nigdy wyskoczyć mi żaden popup mówiący że “gdzieś coś się stało, bo ktoś coś zrobił“.
Na telefonie: zostały tylko te notyfikacje, do których telefon pierwotnie służył, czyli połączenia przychodzące oraz SMSy.
DONE!
Co dalej?
Zostały mi jeszcze dwa kroki.
Pierwszy ma spowodować, że już nigdy nie usłyszę od Córeczki tak druzgocącego pytania. Ono się co prawda nigdy więcej nie pojawiło, ale… Ultimate solution, ostatecznym i finalnym rozwiązaniem wydaje się włączenie “airplane mode” w telefonie podczas czasu “prywatnego”. Albo chociaż wyłączenie zarówno WiFi jak i “mobile data transfer”.
Drugi krok powinien zagwarantować spokój z samego rana. Tak, żebym podczas wspomnianego wyłączania budzika nie był od razu wrzucany w te wszystkie taski i appointmenty. Czyli: wywalić z ekranu widgety wyświetlające elementy na liście TODO oraz kalendarz.
Hmm… właściwie zrobię to od razu. Dzięki pisaniu dla Ciebie tego tekstu wykonałem kolejną czynność przybliżającą mnie do miejsca, w którym chcę być. Jakże miło z Twojej strony, Drogi Ziomku bądź Ziomkini!
FIN
Myślałem, że temat produktywności w kontekście swojego życia posiadłem kompletnie. I tak faktycznie było. Tyle, że to nie jest skończona księga, którą się raz przeczyta i wie się wszystko. Zaakceptować trzeba, że to ewoluujący proces. Proces zmienny w czasie.
Polecam co kilka miesięcy zastanowić się nie tylko nad tym CO robisz oraz DOKĄD zmierzasz, ale także: JAK to robisz. Nawet jeśli masz pełne przekonanie, że wszystko zostało już przez Ciebie całkowicie ogarnięte. Lata lecą, zmienia się życie, zmienia się otoczenie, zmienia się kontekst i zmieniamy się my. Dostosować do tych zmian powinniśmy także proces przejmowania kontroli nad własnym kawałkiem wszechświata.
Uff, zrzuciłem to z siebie.
No to teraz w pełni świadomie mogę sprawdzić co się działo na świecie w czasie pisania tego tekstu.
Powodzenia,
Maciej-Spartacus