26 maja, dzień po spotkaniu z klientami w Warszawie, włączam YouTube żeby prześledzić co mnie ominęło. Przeglądam listę subskrybowanych a tam Maciej Aniserowicz i odcinek o wypaleniu zawodowym… Myślę sobie, że to będzie mega odcinek. I był, na tyle, że postanowiłem do niego napisać i podzielić się swoją historią.
[wasze-historie name=”Marek”]
8 bitów
Informatyką i programowaniem zaraziłem się jako dziecko po otrzymaniu na Pierwszą Komunię pierwszego komputera Commodore C64. Cóż to były za piękne czasy, do dobrej zabawy wystarczało 8 bitów! Początki programowania to oczywiście Basic, w którym z kolegą napisaliśmy prostego managera piłkarskiego.
Wtedy wiedziałem, że w przyszłości chcę się zajmować informatyką.Czasy licealne to nauka Turbo Pascala i klasówki, gdzie na kartkach trzeba było napisać program do sortowania bąbelkowego. Zwieńczeniem kariery naukowej było ukończenie informatyki na Politechnice Białostockiej.
Pierwsze złego początki
Następnie pełen entuzjazmu rozpocząłem pracę zawodową. Pierwsza praca mało miała wspólnego z programowaniem, ale ta umiejętność przydawała się do ułatwiania sobie życia. Po kilku miesiącach w końcu trafiłem do prawdziwej programistycznej firmy. Myślałem, że nic lepszego nie mogło mi się przydarzyć. Młody zespół, bardzo ambitne projekty i ciągła nauka nowych rzeczy.
Mijały lata, a mi wielki entuzjazm i zaangażowanie zaczynały się wypalać, ale szedłem na urlop, robiłem reset i wracałem do klawiatury. Niestety ciągle coś odkładało się z tyłu głowy a zapał drastycznie malał. Nie pojawiały się nowe zadania, a praca robiła się coraz bardziej monotonna. Do tego zaczęły dochodzić nieporozumienia z PM’ami. Kilka miesięcy z takim mętlikiem w głowie i zapadła decyzja o wyjeździe do Anglii.
Złożyłem wypowiedzenie, rozstałem się w przyjaznej atmosferze i spakowałem dobytek by ruszyć na podbój świata.
Work Hard
Anglia dla wielu była marzeniem, a jak już tam dotarli myśleli, że złapali Pana Boga za nogi. Też do nich należałem. Pracę znalazłem jeszcze będąc w Polsce, także jechałem “na gotowe”.
Pierwszy dzień wypadł lepiej niż się spodziewałem – bardzo młody zespół, zupełnie inna struktura firmy, inny profil klientów i przede wszystkim inne stosowane technologie, czyli znów fajna nauka nowych rzeczy. Było super…przez może dwa tygodnie. Mimo bardzo dobrej atmosfery i braku rzeczy, które drażniły mnie w poprzedniej firmie, entuzjazm i zapał szybko ulatywały.
Czyli to nie była wina tamtego miejsca, a problem był w mojej głowie. Pomyślałem, że skoro już jestem 2300 kilometrów od domu to jednak trzeba się spiąć, zagryźć zęby i dawać po robocie. To tylko pogorszyło sytuację – ciężko było mi wstać z rana a jak już docierałem do biura to mimo naprawdę fajnej i ambitnej roboty, siadając do klawiatury niemal drętwiały mi palce. Po prostu nie chciałem już tego robić. Smutne stwierdzenie po tylu latach dążenia do celu.
Z firmą się rozstałem, dobytek wrzuciłem do bagażnika i wróciłem do Polski.
Work Smart
Co dalej? Nad tym zastanawiałem się długie godziny, które spędziłem w podróży. Postanowiłem nie całkiem rozstać się z programowaniem, a zmienić formę jego wykonywania i jeszcze raz spróbować zaprzyjaźnić się z programowaniem.
Założyłem swoją działalność gospodarczą i to okazało się strzałem w dziesiątkę! Pojawili się klienci, a ja mogłem poza programowaniem zająć się organizowaniem pracy, kontaktem z klientami i chyba to najbardziej pozwoliło się odblokować.
Największe znaczenie ma to, że ja o wszystkim decyduje i jak się potem okazało to był mój największy problem. Teraz każdy dzień zaczynam od porannej siłowni, gdzie będąc etatowcem nie mogłem sobie na to pozwolić. W biurze staram się nie przesiadywać długich godzin, a zgodnie z zasadą “work smart” szybko uwinąć się z robotą i mieć czas dla siebie. Robię tak aby każdy dzień był moim ulubionym!
Jeżeli też czujecie, że macie dość i na myśl o pójściu do biura dostajecie drgawek, nie rzucajcie wszystkiego w diabły. Pomyślcie, że można przemeblować w głowie wiele rzeczy i wrócić do tego co było ważne przez wiele lat ale w innej formie.