“Z pamiętnika nastoletniego prelegenta“, ciąg dalszy.
W ubiegły wtorek, 2014-02-18, miałem wielką przyjemność wystąpić przed ponad 50 osobami, które stawiły się we Wrocławiu na spotkaniu Wrocławskiej Grupy .NET. Dla mnie było to wydarzenie o tyle wyjątkowe, że tym samym zamierzałem zakończyć swój cykl prelekcji o Nancy (co prawda okazało się że to jednak nie koniec, ale póki co – nieważne;) ). Cykl, dzięki któremu przekonałem się, że naprawdę chcę i lubię to robić oraz że się do tego, jak słyszę, nadaję. Razem ze mną do WRO zleciał również Gutek, więc uczyniliśmy prawdziwą powtórkę tego, co cały cykl zapoczątkowało, czyli październikowego spotkania w Łodzi.
Całość zaczęła się tak sobie już na etapie kupowania biletu. PKP oszacowało podróż Białystok-Wrocław na 10 godzin i 11 minut. I faktycznie tyle to trwało. Jakby tego było mało, nasza nieco-ponad-roczna Monika postanowiła akurat tej nocy dostać prawie 40 stopni gorączki. Po średnio przespanej nocy i ponad 10 godzinach w pociągu wytoczyłem się na dworcu Wrocław Główny w dość średniej, jak się można domyślać, formie.
Na peronie powitał mnie miło Paweł Łukasik, jeden z liderów grupy. Zaraz też z kolejnego dworca zwinęliśmy Basię Fusińską, która ostatnimi czasy jest wszędzie gdzie dzieje się cokolwiek :). Niedaleko połączyliśmy dodatkowo swe ścieżki z Gosią Borzęcką, szefową Women in Technology. Do tanga trzeba jeszcze kogoś: za chwil kilka grono było już uzupełnione o Mirka Pragłowskiego (drugiego lidera Wroc.NET), który był tak miły że odebrał z lotniska i dostarczył na miejsce Jakuba Gutkowskiego. W tak zacnym towarzystwie posililiśmy się martwą owcą w sosie i nadejszła najwyższa pora zbierać się do właściwego celu podróży, czyli na spotkanie grupy. W tym momencie, po paru fajeczkach, kawce i obiedzie byłem już praktycznie jak nowo narodzony.
Grupa przywitała nas bardzo pozytywnie, bowiem dla paru osób zabrakło nawet krzeseł. Nie to, żeby ktoś siedzący na podłodze wywoływał we mnie specjalnie gorące uczucia, ale zawsze to lepiej jechać przez całą Polskę do dużej niż do małej liczby ludzi :).
Spotkanie rozpoczął Gutek pokazując po raz kolejny różne WATy występujące w JavaScripcie. Mi się podobało. Co prawda to wystąpienie już oglądałem, ale na takie niespodzianki i ich wyjaśnienie zawsze miło popatrzeć. Fajnie, że grupa czynnie brała udział w prezentacji i zaangażowała się w rozwiązywanie rzucanych przez Gutka zagadek. Wada tego, że Gutek mówił pierwszy, była dość prosta do przewidzenia: taka dawka JavaScriptu w jego najbrzydszej postaci (o czym świadczy nawet sam tytuł: “‘tak’ + ‘tak’ = false”) w łatwy sposób ewoluuje w ból czachy. Tak się też stało.
O Nancy mówiłem już szósty raz i, szczerze mówiąc, mam trochę dość. Z uzyskanego feedbacku wnioskuję, że się podobało, ale mimo wszystko: co za dużo, to nie do końca zdrowo. Mam nadzieję, że nie dało się zbytnio zaobserwować mojego zmęczenia tematem (i nie tylko tematem). Starałem się wykrzesać z siebie jakieś emocje. Pojawiło się parę pytań i ciekawych uwag, ludzie śmiali się w odpowiednich momentach;), atmosfera była przyjazna, więc wystąpienie zaliczam do udanych. Tym samym ponownie apeluję o przesyłanie zarówno mi, jak i Gutkowi, swoich uwag – czy to pozytywnych, czy to negatywnych, czy to neutralnych.
Po części oficjalnej w kilkanaście (czy nawet dwadzieścia-parę?) osób udaliśmy się na wspólne dyskusje i sączenie piwa do pobliskiej knajpy. Zaskoczyła mnie liczba chętnych na takie wyjście. Tam zabawiliśmy parę ładnych godzin dywagując o tym i owym w licznym gronie. Później, na zakończenie wieczoru, w mocno już przefiltrowanym towarzystwie (ja, Gutek, Paweł i Łukasz) zaliczyliśmy jeszcze jeden lokal, gdzie kto chciał ten zamówił sobie nieżywe surowe przemielone stworzenie z surowym jajem (bleh!), kto inny coś innego, a wszyscy – browara. Wreszcie wszystkie trudy ostatnich kilkudziesięciu godzin mnie dogoniły i późną porą udaliśmy się z Gutkiem do hotelu, gdzie bardzo profilaktycznie, mając pociąg powrotny o 5:41, nastawiłem budzik na 4:30. Tak na wszelki wypadek, z zapasem. I super, aż 3 godziny snu, tyle że…
Budzik nie zadzwonił. A raczej zadzwonił, ale nie było go słychać. Gały otworzyłem sam z siebie o 5:20 (aż dziwne że się o tej porze obudziłem), w 4 minuty byłem już na dole czekając na taksówkę. Pan z taxi dał ciała, bo przyjechał po prawie kwadransie. Co prawda bardzo starał się ten zmarnowany czas nadrobić, goniąc przez Wrocław z prawdziwym zapałem, ale na dworzec wbiegłem równo o 5:41. A na peron o 5:43. To się nazywa… chyba pech? Ale już dawno temu Kurt Vonnegut zdefiniował pytanie “Dlaczego ja?” jako najgłupszą kwestię jaką może wypowiedzieć istota ludzka. Zamiast biadolić skorzystałem ze świetnej aplikacji Bilkom i, zwiedzając po drodze dworzec w Poznaniu, dogoniłem swoje oryginalne połączenie w Warszawie. Droga WRO-BIA zajęła jeszcze więcej czasu niż BIA-WRO, więc połamany jestem do dziś. Ale było warto.
Dzięki grupie za zaproszenie. Dzięki też firmie PGS Software za sponsoring takiego fajnego wydarzenia – taki wkład w życie lokalnej społeczności się ceni!
Bonus: Paweł Klimczyk był na tyle uprzejmy, że uwiecznił spotkanie na nowoczesnym digitalizowanym VHS, więc, jak mniemam, wkrótce powinno pojawić się na wrocnetowych jutubach jeśli się jeszcze nie pojawiło.