Jakże modna jest w dzisiejszych czasach “produktywność”! Wyciskanie każdego dnia do MAXIMUM. Jak cytrynę. Sam byłem zapalonym ewangelistą tej religii. Aż naszło mnie opamiętanie i chwila refleksji.
Refleksje te nie prowadziły do wniosków, żeby zadowolić się absolutnym minimum. Nie chodzi bynajmniej o to, aby osiąść na laurach i spędzić życie oglądając kolejne edycje Big Brothera czy Klanu. Tylko: z umiarem. Robić jak najwięcej? A jakże! Ale: z głową.
Wspominałem niedawno (“Retrospekcja z 2016. I wróżby na 2017.“), że chodzi mi po głowie pomysł rozpisania się na temat produktywności w postaci poważniejszej niż tylko post na blogu. Jestem przekonany, że znaczną część takiej książki poświęciłbym…… niebezpieczeństwom związanym z NADproduktywnością! Zderzyłem się z nimi, przegrałem kilka rund, zniszczyły mnie i nikomu nie polecam.
Napierdzielanie non-stop jak różowy króliczek z wetkniętymi w anus nowiutkimi Duracellami sprawdza się, ale nie w długiej perspektywie.
Zanim jednak na poważnie zacznę dzielić się swoimi refleksjami i doświadczeniami, niech w głowach zadźwięczą te przepiękne wersety:
Growth for the sake of growth
Is the ideology of the cancer cell
Edward Abbey
Gdybym tatuował sobie cytaty, ten najprawdopodobniej znalazłby się w pierwszej trójce kandydatów.
Moim zdaniem w produktywności najbardziej zaniedbywaną częścią jest odpoczynek :) Często staramy się coś upchnąć kolanem przed terminem “żeby zrobić więcej”. W moim przypadku w takim momencie doskonale sprawdza się krótka przerwa, dzięki temu kończę dane zadanie w krótszym czasie.
Np:
gdy staram się “domknąć kolanem” zadanie – zajmuje mi to ~120% (relatywnie) czasu, w porównaniu do tego, gdybym rozłożył jego wykonanie na dłuższy okres czasu – wtedy spędziłbym nad nim sumarycznie mniej = 100% (czyli minimum).
Karol,
Otóż to, jak najbardziej. W zaślepieniu relaks odbiera się jako słabość i konieczne zło.
Ja tam lubie pracowac nad produktywnoscia i mysle ze kazdy powinien analizowac swoja produktywnosc, aby lepiej rozumiec siebie i swoje mozliwosci (kiedy najlepiej nam sie pracuje, kiedy robota sie nie klei, ile przerw potrzebujemy, itp)
Pytanie jednak jak sie ten temat pojmuje.
Czy zrobic jak najwiecej w okreslonym czasie – 8h?
Czy jednak jako 150% etatu pod koniec deadline’u?
Oczywiscie opcja #2 to zlo, ktore produkuje wiecej szkody niz pozytku, ale moze wlasnie kazdy musi przejsc przez ten etap, aby zrozumiec, ze ‘less is more’. Zeby jeszcze tylko managment to rozumial.
Mateusz,
Tak jak piszesz, sporo zależy od definicji. Jednak zgodzić się możemy, że “robienie dla robienia” to średnie rozwiązanie.
A co do managementu to pewnie zależy od środowiska i organizacji :).
Produktywność według definicji to stosunek tego, co wyprodukowałeś do włożonych zasobów/energii.
“Napierdzielanie non-stop jak różowy króliczek” to bardziej “bycie ciągle zajętym”. Myślę, że żyjemy w kulturze, która ubóstwia bycie ciągle zajętym, bo to w końcu (przynajmniej pozornie) najmniej szkodliwe uzależnienie, a wręcz postrzegane jako cnota. Tylko nie mylmy tego z produktywnością.
Dla mnie produktywność to optymalne wykorzystanie energii tak, żeby osiągnąć maksimum rezultatu. Brak odpoczynku jest przecież kompletnie nieproduktywny, bo możesz zrobić coraz mniej, a wkładasz coraz więcej wysiłku i jeszcze można się wypalić.
Piotrek,
W definicjach nie chcę się zakopywać, bo też i ten cykl polega głównie na cytacie a nie na mojej “otoczce”. Przed publikacją sprawdziłem definicję “nadproduktywności” i to słowo nie bardzo tutaj pasuje, ale jednak go użyłem.
“Bycie ciągle zajętym” jest często z “produktywnością” mylone. Na tyle często, że pozwoliłem sobie tutaj na pewne uproszczenie.
Co rzekłszy – zgadzam się w 100% z tym co napisałeś :).
Ja tak może niepotrzebnie drążę, ale produktywność to mój temat, więc staram się tylko, żeby ludzie zdrowo do niej podchodzili :)
Zatem w 2017 życzę dużo produktywności i przez to odpoczynku i frajdy :)
Mnie się wydaje, że nadproduktywność, o której piszesz, wynika z tego, że albo mamy jeden woreczek to do, w którym są tylko zadania zawodowo-zadobkowe, albo nawet jeśli wrzucamy do niego różne sprawy, to z racji stosunku liczbowego wyjmujemy głównie te już wspomniane właśnie.
Ostatnio pracuję nad swoją produktywnością i dzięki osobistym doświadczeniom, ale też nieco cudzym (m.in. Twoim) historiom, zaczynam widzieć co trzeba ogarnąć żeby być takim króliczkiem, ale po prostu dobierać z odpowiednich kubełków – nie tylko tech i dolary, ale też żona, dziecko, przejażdżka rowerem, nowy Wiedźmin… Nie chodzi tylko o to ile się zrobi, ale też co i dokąd nas to prowadzi.
Filozoficznie, nie przepadam za tym tonem u siebie :)
Wojciech,
To prawda, u mnie życie zmieniło się na lepsze gdy właśnie to zrozumiałem: że świadomie zarządzać trzeba nie tylko pracą, ale i życiem poza nią :). Z drugiej strony: to wtedy zaczęła się kręcić ta szalona karuzela przesady.
To ostrzej. Niektórzy nie potrafią odpoczywać i totalnie nie mają pojęcia kiedy to robić. Zaczynają to rozumieć kiedy jest już trochę za późno i tego odpoczynku trzeba tyle, na ile nie mogą sobie pozwolić (zwolnić się z pracy, np. na 2 miesiące). Mówię tu o wypaleniu zawodowym. Dla takich osób do czasu ważne jest tylko “mnie to nie spotka” a post factum – rady też jak groch o ścianę, bo to jak rozmowa z ofiarą depresji, która mówi, że przecież odpoczywa. Moim zdaniem to jest właśnie problem z nadproduktywnością. Jednego dnia dowiadujesz się o sobie dziwnych rzeczy. Np. nie znosisz już programowania mimo zajarania tematem od podstawówki. IMO najlepszy sposób na uratowanie osób od tego to wyciąganie ich z pracy na jakieś piwo albo coś :D Ale nie wszystkich wyciągniesz :(
Namek,
Przez lata walki z różnymi wiatrakami dowiedziałem się, że “dawanie rad” skutkuje głównie u osób, które same poradziły już sobie z efektami ich niestosowania :). Pomaga to w wyjściu na prostą, ale już po kryzysie, a nie przed nim.
W mojej opini cytat bardziej odnosi się do idei samorozwoju, niż do produktywności. Jednak rozumiem, że często te obszary się przenikają w powszechnej percepcji. Produktywność to dziedzina metodycznego osiągania (a wręcz “produkowania”) pożądanych rezultatów. Czyli już na początku należy wiedzieć jakie rezultaty chce się wyprodukować. I jak już to jest wiadome, to produktywność podpowiada jak to zrobić w sposób optymalny.
Rzeczywiście w praktyce osobom które zetknęły się z tematem produktywności czasem umyka dbanie o “środki produkcji”, czyli zarządzanie energią, odpoczynek, harmonijność działania, itp. bo pierwsze skojarzenie jest, że chodzi o “zmaksowanie” wyników, wyciągnięcie z życia jak najwięcej.
Ja nawet zacząłem bardzo mocno podkreślać, że produktywność pomaga osiągać założone wyniki >>bez przeciążenia<<, aby przypominać o zadbaniu o te kwestie.
Warto również pamiętać, że sama dziedzina produktywności ma wiele "odnóg" – są osoby, które specjalizują się np w maksymalizacji wyników (performance management), są osoby które specjalizują się w optymalizacji planowania, projektowaniu, etc. Ja np w produktywności zajmuję się głównie wyciąganiem z przepracowania zapracowanych menedżerów i przedsiębiorców.
A przy okazji – jednym z podstawowych pytań, które warto zadać na początku takiemu "maksymaliście" to "Co dla Ciebie znaczy wyciśnięcie dnia do maksimum" oraz "Po czym poznasz, że Ci się udało". Odpowiedzi mogą być zaskakujące :)
Marcin,
A jakże, pewnie że chodzi o samorozwój. Zrobiłem taki pomost, bo samorozwój często próbuje osiągać się poprzez “bycie produktywnym” (lub NAD).
Mądre to co piszesz :).
Sugerowane pytanie zadałem sobie ponad rok temu. I faktycznie się zaskoczyłem. I stąd te wszystkie zmiany… :).