Społeczność to, społeczność tamto. “Community” w IT tak się rozrosło, że czasami wydaje się wymykać spod wszelkich definicji i kontroli. I coraz częściej miesza się z biznesem. A gdzie kasa, tam… niesnaski.
(Tekst jest dość długi, więc na samym końcu umieściłem kilkupunktowe podsumowanie. Weź je proszę do serca.)
Akcja: BLOGvember! Post nr 13.
W listopadzie w każdy roboczy poranek na devstyle.pl znajdziesz nowy, świeżutki tekst. W sam raz do porannej kawy na dobry początek dnia.
Miłej lektury i do przeczytania jutro! :)
Sam w wielu społecznościach uczestniczę i staram się na takiej działalności zarobić. Zwolniłem się z pracy, aby móc więcej czasu na to poświęcić. Nie ukrywam tego, ba – jestem wręcz dumny, że nieźle mi się to udaje. Temat “community-related-business” żywo mnie zatem interesuje.
Gdy nie wiadomo o co chodzi…
Styk “działalności społecznościowej” z “biznesem” wcale nie musi zgrzytać. Kluczem jest otwartość, szczerość i jasne zasady gry. Prawdziwy problem pojawia się, gdy kasa zaczyna przesłaniać relacje. Gdy biznesy stają się ważniejsze niż serce całej organizacji, czyli ludzie. Gdy tony ciężkiej pracy pozostają niezauważane, ignorowane i niedoceniane. Wtedy rzeka irytacji może wystąpić z brzegów.
“Robisz świetną robotę!“. “Dzięki Tobie udało się zrealizować to i tamto!“. “Poczuj tę energię, uchwyć tę pasję – to Twoje dzieło!“. Sam często słyszę podobne podziękowania. A jeszcze częściej staram się je rozdawać. Nie trzeba wiele. Wystarczy dostrzec czyjeś wysiłki, zaangażowanie i po prostu POWIEDZIEĆ o tym. Daje to takiego powera, że szok. Perpetuum mobile. Jedno zdanie pomaga przenosić góry.
Kiedyś nie lubiłem ludzi. Zmieniło się to w chwili, gdy wszedłem w wiele kręgów “społecznościowych”. To jakby inny gatunek. Commo-sapiens. Co cudowne: krążące tam siły nie ulegają wyczerpaniu. Ich jest coraz więcej. I wirują coraz szybciej.
W pracy “na rzecz community” tak już jest, że trzeba wykonać olbrzymią robotę… i niekoniecznie oczekiwać za to wynagrodzenia. Satysfakcja, poczucie pięknie spędzonego czasu, mądrze ulokowanej energii – to jest nagroda. Uśmiechnięte twarze, zainspirowane duszyczki, przełamywane bariery, zmienione życia (sic!) – po to się to robi.
Ale jeśli dodatkowo komuś uda się zarobić to… dlaczego miałoby to komukolwiek przeszkadzać? To takie polskie: ja nie mam, to niech i inni nie mają!
Występowałem na konferencjach, na których byłem jedynym prelegentem z “gażą”. I dobrze mi z tym! Może właśnie dzięki temu przy okazji kolejnej edycji wszyscy dostaną wynagrodzenie? Może wreszcie zacznie się to stawać standardem?
Zdarza mi się pobierać opłaty za niektóre treści na blogu i wiem, że moje stawki są nawet kilkudziesięciokrotnie wyższe niż w innych miejscach tego typu. Nie wstydzę się tego, wręcz przeciwnie. Każdy sobie rzepkę…
W “Daj Się Poznać” zaangażowało się kilkaset osób i z całym przedsięwzięciem wiązało się sporo kasy. Ponad połowa została w mojej kieszeni. Jest to informacja jawna, a dzięki takiemu przebiegowi sytuacji miałem środki i zapał do dalszych działań!
Zdarzało mi się na prośbę o patronat medialny nad jakąś imprezą odpowiedzieć odmownie albo cennikiem. I tak będzie nadal.
Bo wiesz co? To moje miejsce i moje zasady. I nic nikomu do tego. Jaki świat byłby piękny, gdyby nagle każdy skupił się na własnych, a nie cudzych, działaniach. Gdyby korzystanie z prawa do ustalania czyjegoś życia według własnego widzimisię podlegało choć odrobinę większej refleksji.
Niezależnie od przyjętych reguł, często jedna osoba tyrająca po godzinach wszystkiego nie pociągnie. W zależności od intensywności działań potrzebna może być cała doba. A czasami nawet: pomoc z zewnątrz, od “ludzi dobrej woli”.
Co daje wolontariat?
Od razu na początek, żeby nikt mi tu nie wyskoczył z jakąś definicją “na mocy ustawy o wolontariacie i darmowym zapierdzielaniu z dziennika ustaw dnia…“, przyjmijmy:
Wolontariusz (rzecz.) – typ bądź typiara wykonujący czynności za friko
Bywa tak, że pracuje cała grupa, podczas gdy pieniądze zarabia jednostka. Czy to… źle?
Nie znoszę zaglądania innym do kieszeni. Chcesz zrobić coś dobrego: to to rób! Oczekujesz za to kasy? To o tym wyraźnie powiedz osobie odpowiedzialnej. Kasy nie chcą dać? To się wypisz i zacznij robić coś innego. Czy to nie jest banalnie prosty i niezawodny tok rozumowania?
A jeżeli brak wynagrodzenia finansowego staje się dla Ciebie problemem dopiero w momencie, gdy okazuje się, że ktoś inny je otrzymuje, to… Zdecyduj się wreszcie: dlaczego chcesz tę kasę? Bo Ci się należy, czy “bo on/a dostaje“? I zastanów się chwilę nad sensownością tej drugiej odpowiedzi.
Pieniądz nie śmierdzi. Cuchną za to rodzone przezeń konflikty, wynikające często z problemów komunikacyjnych i zatajonych oczekiwań.
Ale przecież: nie tylko złotówka może być walutą!
Organizujesz spotkania typu meetup, jak ja wraz z Mateuszem robimy #bstoknet? Wiesz, ilu ludzi możesz przy tym poznać? Jak dużej grupie możesz POMÓC? Ile doświadczenia wyciągniesz, zmagając się na co dzień z wyzwaniami i problemami “organizatora spotkań”? To wszystko nie idzie na marne, to jest inwestycja. Tylko od CIEBIE zależy, ile z tego zostanie Tobie do wykorzystania w przyszłości. To nic, że być może “obok” przechodzą z rąk do rąk tysiące peelenów. One po prostu nie są dla Ciebie i tyle, pogódź się z tym.
A większe inicjatywy, jak chociażby nasz białostocki Programistok? Kilkanaście zaangażowanych osób, miesiące przygotowań, prawie 50 tysięcy złotych (tutaj zobacz raport finansowy). A wynagrodzenie organizatorów? Phi, w pewnym momencie pojawił się nawet pomysł organizatorskiej ZRZUTKI na więcej bajerów! DOPŁACENIA z własnej kieszeni do tego biznesu, czaisz? W zamian dostajemy tony frajdy i dzikiej satysfakcji. Bonusowo niektórzy, w tym ja, załapali się do roli w doskonałym teledysku:). Ale, co istotne: tego nie robi się dla kasy!
Rób swoje, dopóki Ci się podoba. I przestań robić, gdy się już nie podoba.
Kluczowe wydaje się uzmysłowienie sobie, że niewolnictwo zniesiono parę ładnych lat temu. Nie leży Ci cudza inicjatywa? To spróbuj ją zmienić. Nie udaje się? To… załóż własną, lepszą! Albo po prostu rozwal się na kanapie i włącz Narkosa, czy co tam jest aktualnie na topie. Ewentualnie możesz też siąść przed internetem i zacząć wylewać swoje żale, ale kto by wpadł na taki bezsensowny pomysł? Oh, wait…
O kasie tyle. Brrrr. Więcej o połączeniu społeczności z biznesem poczytacie w ciekawym tekście Tomka Onyszko: “Community Inc.“.
Czy lider musi być miły?
Kiedyś pod moim adresem padło takie zdanie: “Nie wiem czy chciałbym słuchać o byciu liderem z takich ust“. Może to wynika właśnie z tego, co zamierzam napisać, używając palców zamiast tych ust plugawych. Zaczynamy zatem.
Od ludzi “nad-aktywnych” oczekuje się, że będą wzorem. Wiecznie uśmiechnięci, rzygający tęczą, poklepujący po ramieniu i nieustannie mówiący każdemu “jesteś super”. Takie amerykańskie wygładzone misie-pysie w publicznej służbie “robienia dobrze”. I bardzo często tak właśnie wygląda rzeczywistość. Tego można się, przy odrobinie samozaparcia, nauczyć.
ALE! Sometimes, just sometimes… Wystarczy jeden jedyny raz…
Wyobraź sobie: tygodniowo masz kontakt z przynajmniej setką bardziej lub mniej znajomych sobie osób. Dla 99 z nich jesteś tym, kogo oczekują. Aż trafia się ta jedna, setna, przy której wyczerpały się bateryjki. Odburkniesz coś niemiłego, zbyjesz jednolinijkowym mailem, uciekniesz po 15-sekundowej rozmowie na konferencyjnym korytarzu. Oj, szpila została wbita, głęboko. Uraz zaczyna kiełkować. A jego owocem: “JAK TO TAK, DO MNIE W TAKI SPOSÓB???“. I fama idzie w świat: “ale z niego chuj“. Niestety, gówno przylega bardziej niż miód.
Jest jeszcze jedna strona tego medalu: osobowość. Czy “cham” albo “nieśmiały” nie może zrobić czegoś dobrego? Może! A czy musi z tego powodu przestać być “chamem” albo “nieśmiałym“? Przestać być… sobą? Absolutnie nie, jeśli mu z tym dobrze! Jesteśmy tak przyzwyczajeni do “role models”, do wpasowywania się w z góry określone ramy, że wpychamy tam wszystkich na siłę. A jeśli ktoś nie pasuje, to od razu jest “be”. Weźmy na wstrzymanie. Żyj i daj żyć innym!
W relacjach z innymi właśnie to jest piękne, że jesteśmy od siebie różni i niedoskonali!
Tymczasem nasz świat robi się coraz bardziej wyprasowany przez Photoshop i sprofilowany. Cała nasza kultura, filmy i okładki pism krzyczą: “Bądź sobą”.
Tylko że to “bądź sobą” oznacza konkretną fryzurę, ciuchy, poglądy.
Julia Marcell (wywiad)
A może by tak skupić się na pozytywach? Nie rozgrzebywać drobiazgów, do których można się przyczepić? Które da się tak żenująco łatwo wytknąć? Samemu często nie wychylając nosa zza bezpiecznego monitora.
A może by tak spróbować zrozumieć, że brak odpowiedzi na maila od zajętej osoby nie wynika z olewania, tylko z faktu, że ma 1000 nieprzeczytanych wiadomości w inbox?
A może by tak zaakceptować, że czyjaś wizja może być odmienna od naszej? Wcale nie musimy tej wizji wspierać, ale zamiast marnować energię na walkę z nią – zająć się budowaniem i umacnianiem własnej?
Prawo
Kilka dni temu w internetach wykluła się aferka związana z bardzo dużą organizacją społecznościową działającą w IT. Podczas tej burzy pojawił się wątek, który mi by do głowy sam nie wpadł, choćbym sto lat się zmóżdżał: prawo.
It is impossible to tell where the law stops and justice begins.
Arthur Baer
Czy “robienie na rzecz społeczności” może być przeprowadzane przez działalność gospodarczą? Czy też musi być fundacja, stowarzyszenie czy jeszcze inny twór? Gały ze zdumienia wytrzeszczałem, widząc niektóre komentarze do wspomnianej sytuacji.
Drodzy postronni beneficjenci inicjatyw społecznościowych: a co Wam za różnica? Pytam zupełnie szczerze. Czy meetup będzie bardziej udany, jeśli zorganizuje go Organizacja Pozarządowa (Non Governmental Organisation) a mniej udany, jeśli Jednoosobowa Działalność Gospodarcza?
“BORZEŚFIENTY, myślałem, że to NGO, a się okazuje, że to nie NGO! Świat mi się wali, ALEEERT!“. Zazdroszczę, bardzo zazdroszczę, bo chyba trzeba kompletnie nie mieć własnych problemów, żeby wnikać w takie aspekty czyjejś działalności.
Do kompletu brakuje jeszcze, żeby ktoś nadgorliwy złożył sympatyczny donos do odpowiednich organów. “W imię zasad, skurwysynu“. Jacy jesteśmy bardzo społeczni, jacy obywatelscy, kiedy w grę wchodzą CUDZE inicjatywy! Powinszować.
TL;DR
Długie wypracowanie wyszło. Ale i nie mogło być inaczej.
Podsumowując:
- pieniądze to dobra rzecz: przecież też je lubisz, nie żałuj ich innym
- wyzbądź się polskiego myślenia: “jeśli ja nie mam to wolę żeby inni też nie mieli”
- nie zaglądaj do cudzego portfela: coś cię kiedyś capnie za nos
- kasa nie jest jedyną nagrodą za działalność społecznościową
- działaj w cudzej sprawie, jeśli Ci odpowiada…
- …lub nie działaj, jeśli Ci nie odpowiada
Peace’n’love. Naprawdę.
“nie zaglądaj do cudzego portfela: coś cię kiedyś capnie za nos”, ale najlepiej sam nie bądź chamem i świnią. Rozmawiaj normalnie o pieniądzach, bo to trudno zapytać “ile”, kogoś niemalże obcego. Z drugiej strony jeśli robię jakąś inicjatywe i chciałbym na niej zarobić sensowny pieniądz, a nie wiem jaki to jest ten sensowny…
Ostatnio i tak dochodzę do wniosku, że to czas jest najważniejsza walutą. Żaden milion $ nie zwróci Ci np. 2 miesięcy nie widzenia dzieciaka (myślę, że 2 tygodnie jakoś byśmy przeżyli, by kolejne 2 miesiące łowić ryby na Malediwach) W każdym razie fajne podsumowanie w punktach, ale 3 ostatnie przeniósłbym na sama górę i w tej kolejności je postawił :)
A tym GT86 mam na dzieję przewieziesz :) Pytanie tylko czy umiesz tak jeździć jak ten koleś na pierwszej GT86 :) https://www.youtube.com/watch?v=5a66vXaR1Jw
Pawełek,
To prawda że czas jest najważniejszą walutą, jedyną której nie da się pomnożyć. Trzeba go dlatego mądrze inwestować.
A co do kasy… Jeśli nie pytasz “ile” a chcesz wiedzieć to jednak zapytaj i problem się rozwiąże :).
Bardzo mi się podoba to stwierdzenie: “Jaki świat byłby piękny, gdyby nagle każdy skupił się na własnych, a nie cudzych, działaniach. “:) Dokładnie – ludzie powinni bardziej zainteresować się swoim ogródkiem a jeśli już chcą wchodzić do czyjegoś, to niech to zrobią porządnie. Jak ktoś chce narzekać na organizację czegoś, niech sam najpierw tego spróbuje, jak narzeka na czyjeś wpisy na blogu – niech sam coś napisze choćby kilka razy. Wtedy jeden z drugim by zobaczyli jak wiele wysiłku i czasu wymaga, to co on potrafi skwitować jednym zdaniem nieuzasadnionej a czasem zawistnej krytyki.
Z tym wolontariatem, to ja szczerze mówiąc zawsze sądziłam, że wolontariat to coś co robię za free i koniec. Mój czas, moja energia, moje zdrowie – oddaje to wszystko komuś i nieważne czy on coś z tego ma czy nie. Liczy się moja satysfakcja z tego, która jest bezcenna, bo często ociepla serce bardziej niż coś co mogłabym kupić za kasę.
I tak – skupiajmy się pozytywach, to jest bardzo dobrze powiedziane:)
Iwona,
Howgh, rzekłaś! :)
“Jak ktoś chce narzekać na organizację czegoś, niech sam najpierw tego spróbuje, jak narzeka na czyjeś wpisy na blogu – niech sam coś napisze choćby kilka razy”
Ale to tak nie działa. Ba! Wręcz bardzo dobrze, że nie. Bo inaczej nie można by niczego ocenić lub skrytykować, ot choćby takiego TFS-a ;) No bo jakim prawem, skoro się nic podobnego nie napisało? Na szczęście można oceniać, choćby poprzez porównanie z innym produktem, innym blogiem – czymkolwiek innym. Osobiście nie umiem robić pomidorówki, ale jestem w stanie odróżnić taką, która wywraca mi żołądek do góry nogami, od takiej którą da się zjeść.
Dla mnie zaleciało hipokryzją w tym wpisie strasznie.
Teksty w stylu:
“A może by tak zaakceptować, że czyjaś wizja może być odmienna od naszej? Wcale nie musimy tej wizji wspierać, ale zamiast marnować energię na walkę z nią – zająć się budowaniem i umacnianiem własnej?”
w kontekście wielu twoich wpisów są prostym przykładem, że jeśli chcesz wymagać od innych, zacznij od siebie.
Proste porównanie z tekstem na temat wypowiedzi na konferencji bodajże szefa LOT’u.
Widać jak stosujesz różne ramy w nieodmiennych kontekstach. Narzucasz komuś swój punkt widzenia, a w podobnym przypadku już chcesz, żeby ktoś zrozumiał, że zachowujesz się jak ‘cham’, bo taki jesteś.
Btw. bardzo lubię twoje teksty, szanuję, lecz to jest główna refleksja, która mi się nasunęła po przeczytaniu tego wpisu.
Kacper,
Masz rację żeby najpierw wymagać od siebie. Ale gdzie tu hipokryzja to nie wiem, zawsze tak twierdziłem.
Punktu widzenia nie narzucam, tylko go przedstawiam. Od tego mam tego bloga. Można się z nim zgadzać lub nie, ale jeśli się nie zgadzasz to napisz dlaczego.
“wypowiedzi na konferencji bodajże szefa LOT’u” jest zbyt nieprecyzyjne, aby móc stawiać zarzut hipokryzji. Należałoby zacytować ową wypowiedź, bo w ogóle nie widać, że są stosowane “różne ramy w nieodmiennych kontekstach”.
Nie, stop, w sprawę LOTu nie będziemy tutaj wchodzić.
W ogóle nie chciałem w nią wchodzić. Instruowałem jedynie, jakich należy użyć środków wyrazu, aby móc stawiać jakiekolwiek zarzuty ;)
Wiesz, ja bym tak prawa nie bagatelizował. Abstrahując od kontekstu zamieszania w wokół wspomnianej organizacji. Bo prawo dobrze jest znać i zdawać sobie sprawę, w jaki sposób możemy wchodzić z nim w interakcję podczas swoich działań. Żeby daleko nie szukać: używasz grafik w swoim serwisie, więc musiałeś wziąć pod uwagę przepisy prawa, które takie użycie regulują i zadbać o ich przestrzeganie.
Paskol,
Oczywiście. I jest to moja sprawa, a nie każdego czytelnika po kolei.
BTW żeby nie było, wydałem 200$ na dostęp do bazy obrazków ;).
Nie bardzo zrozumiałem co jest Twoją sprawą :/, ale nie jest to coś co spędzi mi sen z powiek ;)
Natomiast nie miałem wątpliwości co do klarowności sprawy obrazków. Dlatego użyłem takich a nie innych sformułowań (zamiast napisać “skąd masz te obrazki, he?!” ;) ). BTW dla ewentualnych zainteresowanym – można też korzystać z obrazków udostępnionych na licencji CC (np. grafiki z Wikipedii).
Paskol, fajnie że przypomniałeś o sprawie z tymi obrazkami na wikipedii. Jakiś czas temu uzyskałem zgodę władz Metra Warszawskiego aby wrzucić na wikipedię kilka obrazków z ich oficjalnej strony i ciągle o tym zapominam ;-)
A moim zdaniem to jest nasza sprawa, jeśli zauważyłbym, że nie przestrzegasz prawa i masz z tego korzyści a ja prawa przestrzegam i w tej samej materii jestem w gorszej sytuacji to mam wszelkie powody aby być z tego niezadowolonym, powiadamiać różne organy i pisać o tym publicznie. Nie dość tego, jeśli widzę, że inną osobę spotyka niesprawiedliwość to jest moja sprawa.
Właśnie to jest problem w małych społecznościach/miejscowościach, że wiele osób tego nie robi aby sobie “nie szkodzić”. Lepiej być wyru**anym niż nie lubianym, taka mentalność niestety służy tym, którzy lubią wykorzystywać.
Ok, czyli chodziło o przestrzeganie prawa. Tak, wówczas to sprawa każdego obywatela. I tu przykład można brać właśnie z większości NGO (organizacji pozarządowych), które stawiają na pełną przejrzystość publikując swoje finanse i wszelkie informacje o swoim działaniu, aby nikt nie miał nawet cienia wątpliwości.
z jakiego photo stocka korzystasz?
Kupiłem sobie aplikację Stencil, ona ma w sobie miliony zdjęć. Chyba biorą z jakichś darmowych portali, nie wnikałem.
Przyznam, że rzadko czytam Twojego bloga i wpis Kacpra zainspirował mnie od przeczytania Twojego wpisu “Femi-afery”. Moim zdaniem rzeczywiście, punkt widzenia w dwóch sprawach podobnych do siebie zgoła odmienny. Wg. wpisu femi afery powinno się potępić szefa LOT za “żart” o kobietach. A już Kamili nie należy potępiać za to, że faktycznie wykorzystuje “wolontariuszki” do rozwoju własnej komercyjnej organizacji. Wolontariat to jest wtedy, gdy firma daje pewne środki z własnej kieszeni pracownikom, którzy chcą coś zrobić społecznie np. odmalować ściany w domu pomocy, uczyć biedne dzieci. W przypadku GGC są to pogaduchy dziewczyn, które chcą być trendy / wkręcić się w IT. Z Geek Girls Carrots analogia jest taka: wyobraź sobie bar, który zarabia na sprzedaży alkoholu. Bar zatrudnia tylko szefa, który zleca organizację imprez klientom. Na początku klientom wydaje się, że jest super bo coś robią ale gdy okazuje się, że realnie są wyrobnikami realizującymi cele szefowej, przestaje się im to podobać. Tak więc GGC jest to realnie taka przetwórnia ludzi naiwnych, którzy po jakimś czasie się budzą z ręką w nocniku.
Inaczej – jeśli jakiś guru religijny wykorzystuje wiernych to jest źle. Jeśli jakaś kobieta w imię równych szans wykorzystuje inne kobiety to jest dobrze. Zonk?
Lukasz,
O konkretnej sprawie GGC poczytaj więcej w internecie i zobacz ile dziewczyn czuje się “wykorzystanych” a ile zadowolonych że “dostało możliwość”. Nie generalizuj.
A związku z sytuacją we wspomnianym poście kompletnie nie zauważam poza tym, że jedną sytuację krytykuję a drugiej nie. Skrytykowałem jedno to mam jechać po wszystkim, zawsze?
Natomiast ostatnie zdanie z Twojego komentarza jest nie fair, bo wkłada w moje usta opinię, której nie powiedziałem. I pozostaje znowu to słowo “wykorzystuje”. Nie dla każdego robienie czegoś bez pieniędzy jest wykorzystywaniem, pozostawmy to do oceny każdej “(nie)wykorzystanej” jednostce osobno, okej?
Prawdę mówiąc, to bardziej chciałem w moim komentarzu pokazać sytuację niż skupiać się na porównaniu postów. W każdym razie, prawo nie przewiduje wolontariatu w organizacjach komercyjnych (np. w jednoosobowej działalności). To jest pewne.
Osobiście poznałem Ahn Van Dam, jest nieco radykalna ale ten wpis jest akurat zasadny i jak na nią mało radykalny. Poznałem też Magdę Wójcik, która dawniej działała w GGC i też samą Kamilę poznałem. Do żadnej z nich nie mam nic, opróćz tego, że ja nie zatrudniam wolontariuszy bo działam zgodnie z prawem a ona “zatrudnia” (formalnie nie zatrudnia, ale nieformalnie tak). Nie mówię też o swojej firmie jak o organizacji społecznej, mimo, że to co robię (kursy dla poczatkujących programistów) w ostatecznym rachunku przekłada się na jakieś dobro społeczne. W tym samym kontekście sklep spożywczy jest organizacją pożytku społecznego jak i bar – w końcu można spotkać tam ludzi i może jak się kogoś pozna to dostać pracę.
Nie widzę problemu, aby obok firmy założyć fundację i zatrudniać wolontariuszy na fundację. Jednak z jakiegoś powodu od wielu lat właścicielka GGC nie chce tego zrobić, ludzie myślą, że jest to NGO bo mówi o GGC że jest to firma społeczna, organizacja itp. Tak więc całość de facto rozbija się o pewien aspekt moralny, o pewną przyzwoitość. To trochę tak jak z Trumpem, który nie chce pokazać swoich zeznań podatkowych ale miał ciężkie dzieciństwo, pochodzi z Brooklinu i dostał bardzo małą pożyczkę od ojca w wys. 1 miliona $.
“17 września, organizacja społeczna Geek Girls Carrots obchodzić będzie trzecią rocznicę działań we Wrocławiu.”
“Kamila Sidor zarejestrowała Geek Girls Carrots jako przedsiębiorstwo społeczne, które rozlicza się w formule działalności gospodarczej.”
Miałem do czynienia z Rails Girls i ta inicjatywa działa nieco inaczej – kasa/fanty/wsparcie osobiste (wolontariusze) płyną bezpośrednio do organizatorów wydarzenia. Nie obchodzi mnie czy przy okazji założycielka Rails Girls zarabia na renomie marki. Ona zwyczajnie nie kładzie łapy na kasie. I o ile można mieć zastrzeżenia do skuteczności Rails Girls, to sam sposób organizacji wyklucza nadużycia.
Jest też możliwość taka, że jestem zawistnym, zgryźliwym internetowym trollem :)
W każdym razie, na pewno dyskusje nie zaszkodzą – od lat warszawiacy są podzieleni w sprawie Pałacu Kultury a stoi nadal i będzie stał :)
Skoro jednak temat się ciągnie, to chciałbym zwrócić uwagę, że to co zrobił ów pan na konferencji było przejawem seksizmu, bo wg tego pana, kobiety z racji płci nie mogą zajmować się informatyką. Jest to wypowiedź dyskryminacyjna (zgodnie z polskim jak i międzynarodowym prawem). Zatem ów pan nikogo nie wykorzystał. Co do GGC nie podejmę się dyskusji, bo nie znam sprawy (choć wiem, że się dzieje). Mogę jedynie napisać, że aby mówić o wykorzystaniu należałoby zapytać czy osobom czującym się wykorzystanymi nie zaproponowano konkretnych warunków, na które przystały? Bo jeśli tak, to nie ma mowy o wykorzystaniu. I nie ma tu znaczenia czy ktoś na tym zarobił czy nie. Gdyby trzymać się przyjętego sposobu argumentacji, należałoby oczekiwać, że jeśliby “zatrudniający” stracił, to “wykorzystani” równie chętnie partycypowaliby w stratach (krótko mówiąc: dopłacili do interesu).
“…ystanymi nie zaproponowano konkretnych warunków, na które przystały? Bo jeśli tak, to nie ma mowy o wykorzystaniu. I nie ma tu znaczenia czy ktoś na tym zarobił czy nie. Gdyby trzym…”
No właśnie ma. Jeśli zarabiasz na czyjejś pracy to dla nich to już nie jest wolontariat tylko normalna praca. Dlatego ograniczono wolontariat do NGO.
“…dyby trzymać się przyjętego sposobu argumentacji, należałoby oczekiwać, że jeśliby “zatrudniający” stracił, to “wykorzystani” równie chętnie partycypowaliby w stratach (krótko mówiąc: dopłacili do inte…”
A dlaczego, Twoim zdaniem, należałoby tego oczekiwać?
Paskol,
Więcej nie piszemy o sytuacji z konferencji sprzed kilku tygodni, bo ta wypowiedź została zmanipulowana.
A co do wykorzystania – zgadza się. Napisałem zresztą w poście, że nikt nikogo nie zmusza. A jeśli warunkiem działania jest że “nikt na tym nie zarobi” to chyba taką dość istotną kwestię każdy “wykorzystany” powinien jasno poruszyć przed rozpoczęciem współpracy.
Ok. Ale jeśli mogę coś zasugerować, to przeredaguj wpis, który dotyczy tejże wypowiedzi, dopisując na początku info, że oparty jest na zmanipulowanym materiale (i można go jedynie interpretować jako analizę hipotetycznej wypowiedzi). Ja niestety nie wiedziałem o manipulacji, więc zaglądając przed chwilą do tego wpisu i widząc stosowne infor od razu zluzowałbym cugle.
Masz rację, od razu to zrobiłem.
A masz jakieś pewne info, że to była zmanipulowana wypowiedź? Źródło jakieś?
Zabieram się do tekstu o tym, na razie nie umiem go napisać.
Ja mogę być źródłem. Byłem tam na miejscu i kolega z LOTu zaczął trochę niezręcznym komentarzem ale robić z niego seksistę to ogromna przesada.
Moim zdaniem, jeżeli komuś dadzą kasę na zabawę w community- można zarabiać. Acz ja jak działam zwykle zostawiam kasę fundacjom, z którymi działam. NIech sobie mają. Acz któregoś razu jedna z księgowych do mnie “a może jednak jakaś mała umowa o dzieło?”. Odmawiam bo jak działam dla społeczności – to dla społeczności nie dla siebie i nie biorę, bo innym też nie daję i byłoby to nie fair. Ale nie mam nic do tego, jak ktoś skorzysta z propozycji i w ramach orgowania na coś umowę sobie wypisze, grzecznie rozliczy się z tego ze skarbówą etc. Byle to nie było podbieranie z puszek na boku, “bo mi się też coś należy”.
W moim odczuciu problem z całą aferą polega na braku transparentności. Są różne organizacje polegające na wolontariacie, które opłacają pracowników (przykład WOŚP) i mimo wszystko nikt nie ma z nimi takich problemów. Ludzie nie lubią być okłamywani czy niedoinformowani, wielu osobom sytuacja z zatrudnieniem kilku pracowników by nie przeszkadzała, a tym którzy by nie byli zadowoleni zaoszczedziła uczestniczenia w czymś z czym się nie zgadzają. Do lidera należy informowanie wewnątrz struktury jak wygląda sytuacja, jeżeli tak to ma wyglądać to na każdej rozmowie przed rozpoczęciem wsparcia takich inicjatyw będzie trzeba podawać długie formularze do wypełnienia żeby przypadkiem o niczym nie zapomnieć.
A odnośnie wolontariatu za kasę, co myślicie o takiej licencji? https://fair.io Ja, przyznam, nie mam jasnej opinii ale właściwie mam odczucie, że trochę to psuje open source.
Nie ma czegoś takiego jak wolontariat za kasę.
Open Source (OS) nie oznacza darmowości tylko swobodny dostęp do źródeł. Wcale to nie oznacza, że soft OS musi być darmowy. W szczególności jak piszesz komuś za kasę dedykowany system i oddajesz mu źródła (mi się zdarza nierzadko) w celu zabezpieczenia jego interesów w przyszłości.
[…] Czy na społeczności można zarabiać? O community i liderowaniu. […]