“Co to za masakra, jakie warunki, nie mogę siedzieć tutaj ani miesiąca dłużej!”. I faktycznie, różowo pod wieloma względami nie było. Jedyna słuszna decyzja po kilku godzinach dumania to: “Odchodzę!”.
Minęły dwa tygodnie od tego postanowienia. Stał przed drzwiami gabinetu właściciela firmy z lewą dłonią zaciśniętą w pięść ze stresu, a prawą ułożoną w gest “zaraz będę pukał”. Zdecydowane, pozamiatane, nie ma na co czekać. Teraz zostało najtrudniejsze: powiedzieć szefowi oficjalne “baj baj”.
The good
Stał tak z wyciągniętą ręką i nie mógł się ruszyć.
Do głowy powróciły wspomnienia sprzed paru zaledwie miesięcy. Przecież nie wszystko było złe. Kilka dni po rozpoczęciu pracy dostał bardzo fajne zadanie: zoptymalizować dostęp do danych w kluczowej aplikacji rozwijanej przez firmę. Wszyscy na tym polegli i wydajnościowe problemy uznano za “normę”, bo wykorzystywany ORM był jeszcze w fazie alfa. Może tak musi być? Ale niech tam, damy się świeżakowi wykazać. Dwa dni pracy na najwyższych obrotach i efekt: powalający. Świeżak znalazł bug w ORMie i wykombinował jego obejście tak, że dostęp do danych przyspieszył wieeeelokrotnie. Jak miło słyszeć słowa uznania, gratulacje!
Wtedy wydawało się jasne: po takim początku, ugruntowaniu pozycji w nowych warunkach i już na starcie pokazaniu swojej wartości nie może być inaczej. “To miejsce dla mnie!”
The bad
Ale z drugiej strony… “ja chcę mieć swoje życie!”. Warszawka Warszawką, ale przychodząc do pracy na 8 zwykle był ostatni. A opuszczając biuro po 17 – po 9 godzinach zapierdzielania! – mówił “do jutra!” do pokoju pełnego programistów. Po 9 godzinach pracy czuł się jak leń, bo wszyscy pracowali dłużej. Jeden z devów na fajce powiedział, że jest w firmie od samego początku i zależy mu na sukcesie, więc siedzi ile da radę. Drugi: że w domu nie ma co robić, więc spędza całe życie w biurze. “Na łby upadli, to nie moja bajka!”. I ta pieprzona obowiązkowa godzinna przerwa w trakcie dnia, podczas której i tak się przecież pracuje, bo co innego tam robić? Powód niby racjonalny: bo zagraniczny klient tak pracuje. “Ale nie wiedziałem że będzie tak ciężko”.
Nigdy więcej takich warunków. 8 godzin dziennie to absolutne maksimum, przecież to i tak jest dużo. BARDZO dużo. “To dobra decyzja, spadam stąd.”
Za drzwiami słychać rozmowę. Szef gada przez telefon. Nie można tak teraz wparować i rzucić papierami. Tup-tup do swojego biurka, spróbujemy ponownie za godzinkę. Ale ta godzinka to męczarnia. Co powiedzieć? I jak powiedzieć?
The good
W poprzedniej pracy to dopiero było strasznie. Nudy przeokropne, zastój i kompletna stagnacja. A tutaj ciągle coś nowego. I ta swoboda! Młodziak jeszcze, gdzieś indziej pewnie tylko by stare bugi poprawiał albo testy dopisywał, wykonując rozkazy korpo-generałów. Fu!
Dzisiaj natomiast wymyślił sobie, że sprawdzi to nowe fajne rozwiązanie, o którym czytał jakiś czas temu, i nikt się nie sprzeciwił! Ba, pojawiły się nawet słowa zachęty! O tym marzył jeszcze na studiach.
The bad
Ale co z tego? Z domu trzeba wyjść przed 7 po to, żeby wrócić po 19. Jak ludzie funkcjonują w tym chorym mieście? Po prostu roboty, mechaniczne zwierzaki, jak tak można żyć? “Work24 – żyjemy, aby zapierdalać”. Od poniedziałku do piątku tylko praca, tramwaj i sen. Wszelkie próby obejrzenia filmu wieczorem kończą się natychmiastowym zaśnięciem. A wyjście ze znajomymi na browara to tylko wstyd, bo po dwóch piwach czuje się i zachowuje jakby wyłomotał dwa wina. Sobota przeznaczona na odespanie i dojście do siebie. Zostaje niedziela: jeden dzień w tygodniu, w którym można coś porobić. Pożyć. Jeden dzień w tygodniu – trochę mało. Jak pozostali mogą działać w ten sposób? A, przecież nie mają życia poza firmą… “To dobra decyzja, spadam stąd.”
W końcu wstaje z krzesła, dowleka się ponownie do drzwi gabinetu szefa. Ręka zawisła centymetr od drewna i… i się zablokowała. Krótki przebłysk: to dokładnie takie samo uczucie jak pierwszy skok do basenu z wysokiej wieży! Stajesz przy krawędzi i nie możesz się ruszyć. Musisz zamknąć oczy, wyłączyć mózg i po prostu zrobić krok naprzód. Zamknął oczy i zapukał.
The great finale
Devmoron nie próbował dyskutować i negocjować.
Nie bądź jak devmoron.
– Proszę!
Szef jak zwykle uśmiechnięty. Nigdy złego słowa od niego nie usłyszał, po prostu złoty człowiek. Wizjoner na właściwym miejscu.
– Słuchaj… Wiesz co, ja odchodzę…
Uffff, co za ulga! “Nareszcie mam to za sobą”. Ale wyraz twarzy bossa nie pozwala się w pełni zrelaksować. To jednak jeszcze nie koniec. Ale w sumie czego się można było spodziewać? “OK, miło było, zatem nara”? Uśmiech pozostał, ale jakiś taki krzywy. Mimowolnie w głowie pojawia się skojarzenie: “To idealny obrazek na pokazanie co oznacza termin, że kogoś zatkało. Ale wcale mi nie do śmiechu, czuję się gorzej niż przed wejściem do pokoju!”
– Zaraz zaraz, porozmawiajmy. Jesteśmy z ciebie bardzo zadowoleni. Ty też wydawałeś się zadowolony. O co chodzi? Wszystko możemy rozwiązać.
– No tak, bo ogólnie to jest fajnie, ale wiesz…
– Kasa? Nie ma sprawy, pogadajmy. O jaką kwotę chodzi?
Ups! To będzie trudniejsze niż zakładał. A rozmowa dopiero się zaczyna.
– Nie, nie chodzi o kasę. Wiesz, te 9 godzin dziennie to jednak strasznie dużo. Czuję jakbym całe życie spędzał w biurze. A że klient tego wymaga…
– Dobra dobra, moment, klient klientem, ale nie musi o wszystkim wiedzieć. Co jeśli od następnego miesiąca ustalilibyśmy nieoficjalnie, że tę godzinną przerwę będziesz sobie robił po pracy? Naprawdę się tutaj przydajesz i byłoby głupio tracić cię z takiego powodu.
O fuck! “Czemu nikomu nie powiedziałem o tym wcześniej?” Wcześniej, zanim…
– Ale to nie tylko to. Ja prawie trzy godziny dziennie spędzam na dojazdach. To mnie zabija.
Na to nie będzie miał argumentu!
– No tak, rozumiem, to ciężki problem… Ale może to dlatego, że przyjeżdżasz na 8? A gdybyś był w biurze trochę wcześniej albo trochę później? Ominiesz korki, pewnie da się ten czas skrócić o połowę. Co ty na to?
“Zaraz zapadnę się pod ziemię”. Łeb pęka, oczy pieką. Jak to możliwe, że nie rozpoczął tej rozmowy inaczej? I wcześniej? Wcześniej, zanim…
– Słuchaj, bardzo mi głupio, ale… Ale… Ale ja już podpisałem umowę w innej firmie i teraz nie ma odwrotu.
Chciał teraz tylko jednego: spalić się ze wstydu albo jak najszybciej się stamtąd ulotnić.
Na pożegnanie usłyszał jeszcze:
– Gdybyś kiedyś zmienił zdanie to nasze drzwi są dla ciebie zawsze otwarte.
Ale wiedział, że to nieprawda. Na ich miejscu nie chciałby siebie więcej widzieć.
To był devmoron.
Devmoron tłumił w sobie wszystkie negatywne uczucia.
Devmoron nie próbował dyskutować i negocjować.
Devmoron po prostu założył, że wszyscy są przeciwko niemu i nic nie da się zrobić.
Nie bądź jak devmoron.
Z ciągle palącym uczuciem wstydu,
Procent, ex-devmoron
(historyjka miała miejsce 8 lat temu i nauczyła mnie bardzo wiele; mam nadzieję, że chociaż jedna osoba nauczy się tego samego bez przechodzenia przez ten proces)
Uwaga: zobacz też następny post w temacie: “Lojalność w IT“.
Szef wydaje się, że był bardzo spoko
MARCIN,
Ta, dobry człowiek. Niestety firma i tak padła wkrótce po moim odejściu (chociaż nie miało to z moim odejściem związku :) ).
Maćku, a co byś zrobił w sytuacji , gdy masz fajną ofertę pracy ale w nowo zakładanej firmie więc wiadomo , że to nic pewnego ale z drugiej strony warunki zajebiste, kasa x razy lepsza niż teraz oraz oczywiście opieka medyczna,szkolenia itp.. W obecnej firmie wiadomo kasa gorsza, ale za to większa pewność bo już tu pracuje kilka lat, a perspektywa jest pracy na kolejne.
MICHAL,
Na “pewność zatrudnienia” akurat bym się nie oglądał bo jednak mamy to szczęście, że w razie czego ze znalezieniem kolejnej pracy raczej nie powinno być problemu. Szczególnie jeśli powodem poszukiwań jest pad firmy.
Jak widać umiejętności komunikacyjne są strasznie ważne. Zwłaszcza te komunikaty, które śmigają po białkowym API. Dobrze, że miałeś się czego wstydzić i czegoś się nauczyłeś, gorzej jakbyś usłyszał, że nic do firmy nie wnosłeś mimo pracy po 10 godzin dziennie i ogarniania jedynego projektu w firmie.
KAMIL JÓŹWIAK,
Gdybym takie coś usłyszał to pewnie nie siedziałoby to we mnie przez tyle lat, żeby się teraz wylać w postaci tego posta :). A komunikacja, prawda, jest niezmiernie ważna, a dla wielu programistów prawdopodobnie mocno problematyczna.
Ciekawy post. U mnie w zasadzie zawsze było tak, że jak decydowałem się odejść z konkretnej pracy to zachodziła we mnie jakaś taka zmiana powodująca, że nie bardzo chciałem negocjować pozostanie na lepszych warunkach lub przejście do innego projektu. Przy czym nigdy te oferty nie były na tyle dobre, żeby mnie zatrzymać.
Często natomiast w sytuacji “rzucenia papierami” były propozycje awansu na lidera/pm’a. Za tą samą kasę, no ale jakie doświadczenie zdobędziesz. No bo przecież to naturalny rozwój programisty, z Visual Studio do Worda/Excela :)
BOGUSZ PĘKALSKI,
Ano znam to, jest taki moment w którym nagle w głowie coś się przestawia i natrętna myśl “odchodzę” nie daje spokoju. Jak najwcześniej trzeba wtedy dowiedzieć się dlaczego, skąd ta myśl, i próbować naprawiać sytuację. Takie zbyt szybkie odejście to moim zdaniem pójście na łatwiznę.
Słusznie prawi. Ja nie miałem problemu, firmy upadały/przeżywały kryzys i wszyscy “odchodzili”. Teraz Bank się mocno trzyma :)
Wiele razy zrobilem ten blad ze po prostu sie ‘obrazilem’ na pracodawce za niedocenianie mnie i mojej wyjatkowosci – niedojrzalosc + narcyzowaty charakter :)
Na szczescie z czasem czlowiek wyrasta z tego i zaczyna myslec racjonalnie, do tego zdobywa pewnosc siebie ktora pozwala mu utrzymac relacje ja partner biznesowy / firma partner biznesowy miast relacji ja < moj pan i wladca.
MICHAL FRANC,
Też musiałem się uczyć “zdrowej” relacji do przełożonych, jakoś miałem we krwi od zawsze że boss=wróg podczas gdy zwykle wcale tak nie jest.
Też kiedyś tak postąpiłem. Każdy uczy się na swoich błędach.
Boss wrogiem nie jest, ale nie oszukujmy się, on nie jest po to, żeby dobrze robić pracownikom tylko po to, żeby się firma nie rozlazła i przynosiła zysk.
Ja z kolei odchodziłem ze starej firmy kilka lat – tak przebąkiwałem o odejściu, że nikt w to nie wierzył (łącznie zasiedziałem się tam 15 lat).
Firma zmieniła format współpracy ze mną, stawki były te same od ładnych lat + spóźnienia płatności (za to pracownicy mieli na czas) i to było jak pęknięcie tamy – powiedziałem stop, pożegnałem się i z dnia na dzień skończyłem współpracę i nie robię dla nich żadnych zleceń.
Czy zrobiłem dobrze? Zawodowo o 14 lat za późno. Od strony ludzkiej – był to radykalny styl, ale tak mam, że nie potrafię udawać i sztucznie podtrzymywać kontakt (wieczne umawianie się na piwo).
Szans na poprawy nie było, bo co tu poprawiać, jak firma starych pracowników miała w d**ie, a nowym pobłażała?
Zamiast się bić myślami zwolnić się czy nie, czy się poprawi “kiedyś” należało to zrobić.
TOMASZK-POZ,
15 lat! To już dla zwykłej higieny ze 3x w tym czasie dobrze było coś zmienić :). To co opisujesz średnio wygląda, też bym się chwili nie zastanawiał.
Z jednej strony jest to niezbyt poprawne podejście do odchodzenia z firmy, lecz z drugiej strony to jeszcze kwestia jakie są relacje z pracodawcą. Wymaganie od pracowników żeby siedzieli w firmie ponad swój etat jako norma pracy jest według mnie także nieetyczne. Często trafiają się pracodawcy, którzy jak już zobaczą, że można kogoś w taki sposób doić, bo osoba nie ma czasu ani siły szukać innej pracy ani dokształcać się to już myślą, że mają niewolnika i bez jego zgody taki pracownik nigdzie iść nie może. Pozostaje wtedy tylko jedno, zakończenie sprawy możliwie najłagodniej, lecz nie ma co się oszukiwać taki pracodawca jest jak kleszcz, jak się przyssał to już sam nie zejdzie. Ostatecznie trzeba też pamiętać o sobie, nie ma sensu robić czegoś wbrew sobie, męczyć się dla dobra takiego pracodawcy – życie jest tylko jedno i lepiej po 10 latach pracy nie obudzić się z przeświadczeniem, że ostatnie lata to był tryb wstaje, praca 10 godzin, idę spać. W taki sposób spędzonego czasu żadne pieniądze czy inne benefity pracy nie zwrócą, a jak się nie ma czasu na regeneracje to szybko następuje wypalenie zawodowe i zamiast spokojnie oraz mądrze realizowanej kariery można mieć po kilku latach problem. Trzeba także podczas wyboru pracodawcy zrobić research i sprawdzić jak funkcjonują u niego pracownicy, jakie są relacje w firmie, co mówią o niej inni, a następnie porównać zachowanie firmy z własnymi potrzebami inaczej trafimy w miejsce, gdzie nie pasujemy i wcześniej czy później to wyjdzie.
KRYSTIAN CZAPLICKI,
Te 9h było wiadome od samego początku, nikt tego nie ukrywał i na rozmowie kwalifikacyjnej mnie o tym uprzedzono. Ale po prostu okazało się to trudniejsze niż myślałem. Dodatkowo w czasie pracy się przeprowadziłem i z 45 minut dojazdu zrobiło mi się 1,5h.
Teraz nawet 8h to dla mnie za dużo, ale wtedy wiele było do zaakceptowania. Niestety nie dałem szansy.
A o work/life-balance piszę od lat :) m.in. tutaj: http://www.maciejaniserowicz.com/2013/03/18/nie-wiedz-falszywego-zywota-poswieconego-pracodawcy-swemu/.
Dobrze, że szef okazał się „spoko”. W gruncie rzeczy najgorszą możliwą dla Ciebie opcją byłoby, gdyby wszystko poszło po Twojej myśli (wg wcześniej założonego w głowie scenariusza). Dzięki szefowi otrzymałeś bardzo wartościową lekcję życia w tamtym czasie ;) To był tzw. kamień milowy po którym przestawia się myślenie oraz postrzeganie pewnych spraw w życiu.
Sam osobiście jeszcze pracuję w takiej firmie, gdzie stwierdzenie „wyjdę dzisiaj wcześniej” oznacza, że kończysz pracę po 8h. Taka sytuacja dla osób, które mają pomysł na swoje życie po za pracą jest krótko mówiąc słaba. Także wiem co przeżywałeś w tamtym okresie i rozumiem w 100% Twoją motywację.
PJOTT,
To prawda, lekcja była. Czego dowodem jest zresztą ten post – bo po 8 latach wciąż to we mnie siedzi :).
najważniejsze pytanie: co było dalej?
KAROL,
Nic, poszedłem do następnej roboty :). Z której się też zwolniłem po kilku miesiącach i przeszedłem “na swoje”.
w kolejnej było lepiej? Chodzi mi czy była tendencja wzrostowa w satysfakcji z pracy?
Nie, było gorzej. Gdyby było lepiej to bym się nie zwolnił :). Ale w szukaniu tej kolejnej pracy miałem tylko jedno kryterium: max 5km od domu. Jednak dobre 5 lat później spotkałem kilku devów z tej “kolejnej” pracy na konferencji w Budapeszcie i okazało się że sporo się zmieniło od mojego odejścia, fajnie po jakimś czasie dowiedzieć się że firma się rozwija i ulepsza.
Cenna lekcja :) Być może gdybyś był szczery z pracodawcą to znalazł by sposób na zmniejszenie presji (bo chyba o to docelowo chodziło, jeśli dobrze zrozumiałem).
dużo jest sytuacji analogicznych kiedy namawia się kogoś, żeby np coś zrobił. Osoba zamiast podać prawdziwy argument “nie chce” lub “nie potrafię” wymyśla argumenty “nie mogę bo [xyz]”. Każde z tych xyz da się oczywiście obalić, bo nie jest prawdziwą przeszkodą. Jeśli ludzie nie poznają prawdziwej przyczyny, nie zrozumieją osoby, just komunikacja :- )
Ja myślę że to nie Twój przełożony był tym co pamiętasz a Twoje emocje.
Z pierwszą pracą jesteś związany emocjonalnie, podchodzisz do niej trochę jak do religii – nie do końca może wiesz czemu wierzysz, ale wierzysz…
Jest to Twoja pierwsza praca, oni CIę przyjęli, oni Cię dostrzegli jako świeżaka, oni zainwestowali w Ciebie i Twój rozwój, oni… jakkolwiek nie pomyślisz to i tak podasz kupę argumentów co oni CI dali.
Każda kolejna praca to tak jak piszesz – już gdzieś to przerabiałeś, juz nie ma tych emocji, adrenaliny, już jest łatwiej.
Swoją drogą IMHO ciekawy jest też ten element z punktu widzenia pracodawcy. Jak obserwuję ludzi to właśnie jeśli firma przyjmie świeżaka, to najbardziej go wiąże z sobą. Taka osoba jest w stanie dla firmy poświęcić więcej samego siebie niż w każdej kolejnej robocie. Najtrudniej jest też takiemu wziętamu jako świeżakowi odejść.
Dlatego wydaje mi się, że jeśli firma ma powiedzmy X osób zatrudnionych jako świeżaki, i w jakimś momencie spory odsetek tych ludzi odchodzi, to jest to jasny sygnał dla pracodawcy że coś mu się w firmie kaszani.
MICHAŁ,
Pamiętam wszystko, ale emocje też. Co również starałem się w jakiś sposób przelać do tekstu :).
Z tą pierwszą pracą to sam nie wiem. Może zależy od miejsca zamieszkania. Jeżeli znalezienie pracy to miesiąc poszukiwań a nie 1 dzień wysłania CV do wszystkich na linkedinie to faktycznie się ją pewnie docenia… Ale też – trzeba mieć CO doceniać.
Najpierw historie 13-letnich Andrzejów, teraz to – świetne są te historie i bardzo pouczające. Spodziewałem się w great finale propozycji pracy zdalnej na końcu, ale jednak historia sprzed 8 lat ;)
Rafał Łasocha,
Dzięki :).
No nie, praca zdalna w tamtym czasie to była rzadkość. W sumie nadal jest.
Rok później zacząłem pracować z domu.
Ciekawy artykuł, daje wiele do myślenia, szczególnie dla kogoś takiego jak ja, czyli początkującego programisty z rocznym stażem w pierwszej firmie :)
Takie pytanie trochę z innej beczki, możesz zdradzić co to był za ORM?
Roman Suska,
Gdy mijał pierwszy rok rozpoczęcia pracy po studiach byłem już w trzeciej firmie :).
ORM to było Linq2SQL. W tej wersji nie działał cache metadanych i każde query powodowało pobranie najpierw schemy bazy. Znalazłem tego buga po zdekompilowaniu kodu i zrobiłem fixa za pomocą refleksji.
[…] Jak nie odchodzić z pracy […]
Ciekawy post i fajnie pokazuje jak wazna jest komunikacja miedzyludzka, zwlaszcza w IT, gdzie jest tendencja do budowania nerd-cave’ow. ;)
Przyznam szczerze, ze podobna sytuacje mialem tylko w jednej firmie, gdzie po prostu nie pasowala mi technologia (Dynamics CRM, brrr…) i bardzo wolny learning step (slabe obciazenie realna praca i taski niezwiazane z wejsciem w produkcje, przy moim parciu na rozwoj jako Junior). Z drugiej strony w jeszcze poprzedniej firmie mialem druga strone medalu – duzo dyskusji na temat rozwoju w strukturach firmy i mojej przyszlosci, niestety tutaj znowu z brakiem pokrycia w realnych decyzjach i zobowiazaniach ze strony pracodawcy w tym kierunku. Generalnie mam wrazenie, ze na polskim rynku pracy jest problem z trafieniem w jednoczesne zaangazowanie pracownika i pracodawcy na zadowalajaco podobnym poziomie. :(
[…] Jak nie odchodzić z pracy […]