Miało być tak pięknie. Zawód-programista. Spełnienie marzeń i nadziei.
A tymczasem…
Bury poranek, szaruga i dziki wicher. Deszcz zacina poziomo, zdaje się zostawiać bruzdy na polikach. Wtaczasz się sfatygowany do biura, składasz parasol… i masz ochotę zakopać się pod stertą suchych liści i tam przeczekać do emerytury. Opatrzności, znowu to samo, dodaj mi sił…
A w firmowej kuchni pali się światło. Dolatuje zapach kawy, tostów i wesoły gwar. To kilku fellow-devs niezrażonych depresyjną pogodą. Siedzą przy stole i żywo gestykulując debatują nad projektem. Jak oni to robią? Jak to możliwe, że nie chce im się rzygać na samą myśl o pracy? Mało tego, potrafią wykrzesać z siebie entuzjazm? Dziwni. Suniesz bezwiednie do swojego biurka, odpalasz komputer, nakładasz słuchawki, znikasz. Jak w liceum na znienawidzonej lekcji, usadawiasz się cichutko i czekasz na dzwonek.
Wracasz do domu. Poświęcasz chwilę na obiad i dojście do siebie po całym dniu katorżniczego wyrobnictwa. Rozpoczynasz swój codzienny popołudniowy rytuał. Startujesz z myślą “a może być coś produktywnego porobić?”. Zerkasz na listę “todo”, która zaczyna powoli zajmować zastraszająco dużo miejsca. Wiadomo – taka lista to przecież implementacja nietypowej kolekcji: FINO. First In, Never Out. Próbujesz sam siebie przekonać, że u każdego tak to wygląda.
Dziś będzie inaczej. Dziś na pewno coś wykreślisz. Co my tu mamy?
“Założyć bloga”. To teraz takie trendy, bloga trzeba mieć. No dobra, ale dziś jakoś się nie chce. Poza tym o czym tu pisać skoro w pracy nie ma do roboty nic ciekawego, a cały interesujący stuff znajduje się na liście “todo” zamiast “done”? Eee tam, założy się kiedy indziej.
“Znaleźć i wykonać jakiś tutorial z Ruby”. Tak, tak, może to?! Udaje się wykrzesać odrobinę podekscytowania. To jedna z najstarszych pozycji na liście, wpisana lata temu. Przecież od dawna cały świat zachwyca się tym językiem, czyżby dziś była pora na start romansu z czymś nowym? Ano może… Albo może nie… Znalezienie odpowiedniego tutoriala, zainstalowanie środowiska, ogarnięcie pierwszych instrukcji – i dzień się skończy. Dziś nie da rady, na to trzeba więcej czasu. Może jakiś weekend? Albo następne święta?
“Napisać aplikację na Androida”. Fajny ten telefon, faktycznie przydałoby się skorzystać z jego możliwości i coś naskrobać. Pewnie byłoby to ciekawsze niż 8 godzin klepania w firmie. Ale łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić. Nie ma nawet pomysłu na aplikację, a co dopiero chęci na rozpoczynanie całego procesu nauki i pisania. Przecież to będzie więcej zachodu niż z tutorialem Ruby! Darujmy sobie. Next!
“Pójść na spotkanie lokalnej grupy pasjonackiej”. Tak, to właśnie to! Przysięgam, że bym dziś poszedł, na stówę! Ale akurat dzisiaj takiego spotkania nigdzie w pobliżu nie ma. Ech, złośliwy los. A naprawdę bym poszedł! Tak sądzę…
“Obejrzeć nagranie z konferencji”. A to dobry pomysł. Nie wymaga zbytniego zachodu. Wystarczy włączyć, rozwalić się w fotelu i patrzeć na gadającego kolesia, a nuż coś fajnego z tego wyjdzie. Ale z drugiej strony… co jeśli nie? Co jeśli będzie nudne? Poza tym jak wybrać jakąś prezentację, skoro jest ich milion nieobejrzanych i zero obejrzanych? To chyba jednak średni plan.
“Poczytać blogi”. To najprostsze co może być. Siąść przed kompem, odpalić przeglądarkę i chociaż pół godziny powalczyć z wyrzutami sumienia. O, tu jest jakiś blog który wygląda na ciekawy, zobaczmy… Po pierwszym akapicie mentalna zawiecha. Chwila, przecież najpierw miało być pisanie bloga. Albo nauka czegoś. Aktywne działanie, a nie tylko gapienie się na cudzy tekst. Swoją drogą – jak on to robi, że coś pisze i znajduje w tym frajdę? “A dlaczego nie ja?”
Gdzie wszystko poszło nie tak??
Ehh… Walić to. To wszystko nie na dzisiejsze siły. Przecież jutro też jest dzień. Dziś kilka browarów – pomogą zepchnąć kamień z piersi. I film ze Szfarcenegerem. I kima.
Wyrzuty sumienia zrobiły się odrobinę bardziej uciążliwe, jak co dzień, ale… “dziś nie dam rady, naprawdę. Jutro część tego brzemienia z siebie zdejmę. Jutro na pewno. Obiecuję.”
Nadchodzi jutro. Bury poranek, szaruga i dziki wicher…
Znasz to?
Czy już przypadkiem nie dość?
Nie pojawia się refleksja: a co z tymi entuzjastycznymi kolegami? A co z tymi blogerami? A co z tymi prelegentami? A co z tymi, którzy mają siły i chęci faktycznie wyjść poza te pracowe 8h?
Chcesz być jak “oni”? Jeśli jest ci źle to odpowiedź pewnie brzmi “TAK”. I jest to poprawna odpowiedź.
Tylko że nie ma żadnych “ich”. To nie jest żadna wyselekcjonowana grupa szczęściarzy. To nie elita wybrańców. To normalni kolesie, tacy jak ty.
Więc jak oni to robią?
… oni to robią…
…oni robią…
ROBIĄ!
Jakbym o sobie czytał, no może bez ostatnich 2 akapitów, o blogach i konferencjach :D
Mam chyba wyższy level: od 2 lat (!) noszę się z zamiarem zrobienia listy TODO, ale jakoś nigdy mi z tym nie po drodze :D
Thaven,
Haha, to już jest poziom META-todo :)
Wszyscy to znamy;) Dla osób, którym wydaje się, że nie da się zrobić czegoś więcej, a bardzo tego chcą i widzą, że się jednak przecież innym wychodzi…polecam narzucenie na siebie po prostu jakiegoś bacika. Czyli może podyplomówka albo np. studia doktoranckie? Tutaj zawsze się coś dzieje;)
PS: kolejny świetny posty!
Stara prawda, jesli chcesz cos zrobic, musisz po prostu zaczac dzialac, jesli bedziesz szukal przez tydzien metodologii, drugi narzędzi, potem konfigurowal przez miesiac srodowisko, to zanim skonczysz przejdzie Ci ochota na dana czynnosc/zaczniesz robic cos innego itp…
Takze najlepiej dzialaja proste rozwiazania: jesli cos masz zrobic siadasz i robisz.
Ja ograniczam narzut do minimum: ZIM do notatek i szybkiej checklisty co chce zrobic (+ synchronizacja przez dropboxa, zeby miec wszedzie dostep do notatek). Do tego prosty timer odliczajacy w dol, ktory ustawiam na zadany czas i zajmuje sie tym co mam zrobic, az przerwa nie wyskoczy.
Bardzo dobry wpis. Sam miałem chyba podobny syndrom przez jakiś czas.
Teraz założyłem sobie blog, wpisałem na razie 4 “artykuły”. Troche powalczyłem z samym blogiem. Najpierw postawiłem na joomli – wszystko można ale wszystko trzeba poszukać, dokonfigurować, a ja chciałem pisać blog a nie zajmować się CMSem. Przesiadka na googlowego bloga, fajnie fajnie, ale mam serwer więc może jeszcze coś na nim pokombinuje. Sięgnąłęm po wordpresa, troche poklikałem – to jest to ! Inna sprawa, że pomimo poszukiwań nie znalazłem szablonu, który by mnie zadowolił. Ale co tam… ważne, że coś zrobiłem, jestem zadowolony, a moje wypociny już się komuś w pracy przydały :)
Tak więc popieram żeby ROBIĆ, tak narpawdę cokolwiek. Z początku przejmowałem się, że aktualnie nie pracuje przy żadnych ambitnych projektach i nie mam się czym pochwalić. Warto wziąść sobie na warsztat coś znanego i opisanego na setkach blogów. Możemy podejść do tematu w inny sposób, pisząc musimy się dobrze zastanowić jak przekazać wiedzę, napisać jakiś przykład. Ja np opisałem po swojemu wzorzec strategia. Prosta sprawa ale utrwaliłem sobie a komuś z mniejszym doświadczeniem już się przydało. Nie dość, że tworzy się portfolio i utrwala wiedza to jeszcze robimy sobie ściągawkę. No i wyrywamy z marazmu programistycznego a to bardzo ważne.
btw FINO made my day :)
Nie pożądaj pasji bliźniego swego… | Maciej Aniserowicz o programowaniu…
Dziękujemy za dodanie artykułu – Trackback z dotnetomaniak.pl…
FINO :)))
ad meritum, czasami wyznaczam sobie nagrody za zrobienie czegoś, np. kupię sobie x, jak zrobię y. Jak z dziećmi.
W poszukiwaniu motywacji warto czasem zmienic technologie. Ostatnio w domu ucieklem od .Neta i glownie siedze w ruby on rails + troche node.js, poczulem wiatr swiezosci w zaglach i chce sie dalej dzialac :)
To jest dobra metoda, ja miałem tak samo z Pythonem :)
Nowa technologia to nie rozwiązanie – przerabiałem już to. W ten sposób nauczełem się kilku, z pozoru fajnych i ciekawych, a tak naprawdę na maksa podobnych do siebie rzeczy. Uczenie się nowych technologii to tylko oszukiwanie samego siebie, że człowiek się rozwija bo tak naprawdę uczy się kilku setek nowych poleceń, które i tak później wylatują z głowy.
Już parę lat temu poczułem marazm o którym pisze Maciej. Radzę sobie z nim następująco:
1) Nie robię listy TODO bo jedyne co powoduje to wyrzuty sumienia a one człowieka wpędzają w depresję która “wysysa siły” i tak w kółko. Trzeba sobie po prostu przetłumaczyć, że: “Spędziłem w pracy 8 godzin. To dużo. Jestem zmęczony i zasługuję na odpoczynek bo moja praca to intelektualna harówka”
2) W ramach relaksu zajmuję się czymś zupełnie innym a najlepiej “humanistycznym”. Ja akurat czytam książki dokumentalne ale równie dobrze może to być granie na instrumencie czy malowanie obrazów.
3) Unikam ludzi, który gadają tylko o komputerach i programowaniu. ;-)