“Co ktoś sobie pomyśli?” – zastanawiasz się. Wstyd. “To nie wypada!“. Ucieczka. “A co jak się nie uda?“. Paraliż.
Znam to doskonale. Żyłem tak latami. Niemoc, ciągła obawa i patrzenie na swoje działania cudzymi oczami. Które – jak zakładam – nie mogą przecież być przychylne. Nie mogą, prawda?
Pamiętam, jak w liceum każdy musiał powiedzieć kilka zdań o sobie. Ja nie powiedziałem nic. Jedno dziewczę wstało i powiedziało: “moim największym sukcesem jest nieprzejmowanie się tym, co myślą o mnie inni“. Nie wierzyłem jej. Nie byłem sobie w stanie wyobrazić, że tak się da.
A jednak.
Mam to w dupie
Dwa dni temu ogłosiłem rozpoczęcie rejestracji na moje pierwsze w życiu szkolenie otwarte. Przez ponad rok nosiłem się z zamiarem organizacji czegoś takiego. I co? Dwa dni wystarczyły, żeby się dowiedzieć CO. A to zdjęcie nie takie. A to za drogo. A to “dlaczego Warszawa“. A to promocja prowadzona w zły sposób. I wiesz co? Mam to w dupie. I tak będzie fajnie.
Na początku roku postanowiłem wyjść “poza IT”. Spróbować być tą osobą, która będzie potrafiła zostać łącznikiem pomiędzy nami, programistami, a resztą świata. Od tamtej pory to realizuję, a pierwszym krokiem było zgłoszenie się do konkursu Blog Roku. I prośba o głosy. Można się domyślić reakcji, prawda? “Zeszmacił się“. “Ale teraz z niego celebryta“. “Sodówa uderzyła do łba“. I tak dalej. I wiesz co? Mam to w dupie. Wtedy zabrakło mi 10 (dziesięciu!) głosów, i za kilka tygodni spróbuję ponownie.
Ponad rok temu zmieniłem charakter niniejszego bloga. Ubrałem go w skórkę niespotykaną na programistyczno-technicznych stronach. Zacząłem pisać głównie felietony, tylko sporadycznie wrzucając coś technicznego. Bo akurat to mi bardziej teraz leży. I co? “Ale gwiazdorzysz! Gwiazdą to dla mnie byłeś gdy pisałeś tylko o kodzie“. “Teraz ten blog wygląda bardziej na kulinarny niż programistyczny“. Prawie że “Procent skończył się na Kill’em All“. I wiesz co? Mam to w dupie. Spójrz na polskie programistyczno-techniczne blogi teraz. Porównaj z tym, co mieliśmy w internecie półtora roku temu. Tą miarą: dużo osób “się skończyło”, część już na samym początku działalności.
Nawet tak wspaniała inicjatywa jak Daj Się Poznać doczekała się srogich komentarzy. “To teraz będziemy mieli festiwal ‘pisz o byle czym, ważne żeby często, żeby dostać nagrodę’“. Przykre, ale prawdziwe. I wiesz co? Pewnie już wiesz: mam to w dupie. DSP trwa i będzie trwało.
Ale żeby wyjść poza ten wirtualny światek: kilka dni temu zawitałem do eleganckiej warszawskiej restauracji. Ą, Ę, pierdololo, biznesowe podgardla płukane szlachetnym merlotem. Zrazy za 72 złote, garsonki i pantofle. Wpadłem tam w trampkach, dresowej bluzie GIT PULL i programistokowym tshircie “Serce do kodu, kod ze wschodu”. Akurat tak mi się złożyło. Kelner wyglądał, jakby chciał zabić mnie wzrokiem. Nawet z oczu szatniarza wypływała… pogarda. Jeszcze kilka lat temu zaczerwieniłbym się jak burak, albo ten ich surowy stek za stówę. A teraz? No zgadnij… Dokładnie: miałem to w dupie.
Wolność związana z wystawianiem anusa na takie sytuacje jest trudna do opisania. To wspaniałe uczucie. Można wszystko.
I wreszcie: obiecana scena…
Obiecałem jedną scenę z jednego filmu. Scenę, która przez połowę życia tkwiła wypalona na moim mózgu. Scenę, która wzbudzała podziw (chcę tak!) i wstyd (ale się boję…) jednocześnie.
Pewnie spodziewasz się jakiegoś Almodowara. Albo chociaż Von Triera. Czy innego ambitnego ziomeczka, przy którym niestety wysiada mój wewnętrzny, prymitywny kompilator. Nic z tych rzeczy. A zresztą, obejrzyj:
Tak jest, Men In Black. Filmu za dzieło sztuki nie uważam, oglądałem go może ze dwa razy. Ale pierwszy raz wyrył się w czaszce. Musiałem mieć wtedy jakieś 15 lat. Pamiętam swoją ówczesną reakcję: “O Boże, jak ja bym chciał nie bać się tak zrobić!“.
Teraz jest 18 lat później, scena do dziś stoi przed moimi oczami, a ja jestem pełen dumy. Dumy, bo wiem, że bez żadnych skrupułów pociągnąłbym ten pieprzony stół.
Znajdź swój stół. Pociągnij go. I zobacz, że świat się nie zawalił. Jedyne co słychać, oprócz skrzypienia stołu o posadzkę, to głośny huk. Huk kamienia spadającego z serca. A, i jeszcze dzwoneczki. Takie delikatne dzwoneczki jak od mikołajowych sań. Bo właśnie przyszła paczka z najlepszym prezentem. A na niej adresat taki sam jak nadawca: TY!
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Walt Disney
Just fucking do it.
Mega wpis i genialna scena (o której zapomniałem). Dziękuję!
Mirek,
Proszę :). Ta scena jest dla mnie dowodem, że nawet w filmach klasy B można znaleźć perełki. I od tamtej pory dość często znajduję inspirację nawet tam, gdzie jej nie ma :).
Truu to dat! Znaczy się że tak, tak trzeba i każdy musi dojść kiedyś do tego. Ja doszedłem jakiś czas temu – może niekoniecznie na podstawie sceny z filmów.
Tomasz,
Że każdy MUSI dojść to się nie zgodzę, bo większość jednak nie dochodzi. Fajnie by było, gdyby każdy dał radę, ale jest to mega trudne…
Dokładnie takie podejście stosuję wlasciwie od zawsze.
Naprawdę się sprawdza.
Wszystkim dookoła powtarzam, że ludzie i tak będą gadali – głównie źle, nie ma sie na to wpływu, więc po co się przejmować? :)
A jak ktos sie stresuje to polecam co jakis czas wychodzic ze strefy komfortu i malymi krokami oswajac sie z tym.
Apropo wczorajszego maila o konferencji: Obnizajac cene dwa razy o 25% nie sprawimy, ze bedziemy miec cos za polowe ceny :P Ale miej to w dupie!
Chociaz tutaj tak cwaniakuje a teraz sie zlapalem na tym, ze wlasciwie od dawna mysle o swoim blogu a stresuje sie o czym ja tam bede pisac i ze ludzie ocenia mnie ze to moze jest za niski poziom :)
Wiec jednak ‘miania w dupie’ trzeba sie uczyc caly czas.
Sprox,
Co do “połowy” ceny – wiem, ale nie chciało mi się dokładnie wyliczać :). Więc postanowiłem to co radzisz.
Strefa komfortu: pełna racja! Nie trzeba od razu skakać na głęboką wodę. Ja to rozłożyłem w czasie na lata, żeby na zawał nie zejść. Więc: wytrwałość, zdecydowanie i cierpliwość. “Time is on my side”.
A co do bloga: napisz do dowolnego uczestnika Daj Się Poznać 2016 i zapytaj o ich uczucia. KAŻDY się bał. NIKT nie został zjechany. Więc zakładaj i tyle. Albo poczekaj na kolejną edcyję DSP :).
Filozoficzne powiem:
Jak będziesz zaślepiony w przepaść to “hejterzy” będą mówili zawróć,
Hejt jest zły, trzeba go ignorować, ale nie można przesadzić w drugą mańkę, gdzie człowiek ignoruje wszystkich, bo są przeciwni tobie.
Paweł,
A ja nie piszę tutaj o hejcie, bynajmniej. Po prostu to TY najlepiej wiesz co chcesz zrealizować, nikt inny.
Nawiązując do mojej działalności z ostatnich kilkunastu miesięcy: przepaść była mi prorokowana wielokrotnie, ze wszystkich stron. Ja się uparłem, że na jej dnie jest trampolina. Póki co: wychodzi na moje.
Ale faktycznie się filozoficznie zrobiło :).
Pewnie nie miałeś tego na myśli, ale czytając ten wpis odebrałem go w niniejszy sposób: “Albo wyrażasz się o mnie pozytywnie albo mam Cię w dupie”.
Michał,
Nie, nie miałem tego na myśli, ale w ekstremalnym przypadku można to tak faktycznie odebrać. Ale nie było napisane że mam KOGOŚ w dupie, tylko to co mówi.
Zresztą: http://devstyle.pl/2016/05/30/teczowy-filtr-czyli-jak-radzic-sobie-z-krytyka/ .
Jak to mówią “haters gonna hate”. Ważne, żebyś to Ty miał satysfakcję z tego co robisz ;)
Patryk,
To nawet nie muszą być hejterzy. To może być nawet osoba z najbliższej rodziny, która tak naprawdę życzy jak najlepiej, ale jej własne obawy ją blokują. Życie.
Mega wpis! dzięki!
btw. Maciek, otwórz jakiś Software House i mnie zatrudnij :D
Pax,
Dzięki :). Co do software house: miałem takie myśli w 2011 roku. Nawet miałem nazwę i tagline.
“Devs24.pl – zapierdalamy na Twój sukces. Całą dobę.”
Ale potem doszedłem do wniosku, że to głupie :).
Przypomniało mi się takie zdanie:
“Masz prawo mieć swoje zdanie, a ja mam prawo mieć je w dupie” :)
Kuba,
Bo i prawda :).
Można też jak Tomaszewski: “mam swoje zdanie i się z nim zgadzam”. Co nijak się ma do tego co napisałeś, ale tez działa :).
Co do cen szkolenia, też sobie pomyślałem na początku, że może trochę za dużo, ale…
Za dużo jak na aktualny stan moich finansów + przewidywane wydatki. Nie mogę oceniać czy przekazana wiedza jest tyle warta, bo.. nie wiem co przekażesz, nie byłem na tym szkoleniu (pewnie jak większość) :)
Tak więc zamiast wsadzać Ci więcej rzeczy do dupy, wolę zacząć zarabiać więcej :>
A to że się cenisz – dobrze dla Ciebie. Nie daj sobie wmówić, że jesteś mniej warty!
Najlepsze jest to, że to NIE JEST wysoka cena. To jest normalna cena.
A za szkolenia pracowników powinna płacić firma, a nie pracownik z własnej kieszeni. To trochę zmienia perspektywę.
Zresztą: na temat szkolenia napiszę pewnie w przyszłym tygodniu osobny tekst, będzie tam można podyskutować również na takie tematy.
Stare zydowskie przyslowie mowi: Nie patrz jak zaoszczedzic, patrz jak wiecej zarobic :)
No i super :) zawsze się dziwiłem, że ludzie do siebie biorą uwagi innych – nie licząc uwagi przyjaciela, do niej zawsze jakoś się próbuje odność lub ją przynajmniej przetrawić.
A do tego stopnia mnie opinia innych nie interesuje, że nawet z Pam miszę się o to kłócić – nie rób tak bo ludzie się na Ciebie dziwnie patrzą. No i??? Ty się na mnie dziwnie patrzysz? Nie? To w czym problem?
Ale mnie to szkoła tenisa i podstawówka tego nauczyła. Gnębienie psychiczne (tenis, zawody, wyjazdy treningowe) i bycie poza social (być w trakcie zapraszania wszystkich na imprezę oprócz Ciebie ;)). Albo mogłem sie pochlastać albo zacząć to zbywać. Wygrała opcja zbywania :)
Mowa oczywiście na temat tych negatywnych, dobijających itp komentarzy.
Więc ql że Ci się to udało :) byleby to nie przeszło na wszystko ;) “siema, co tam?” “Mam to w dupie co mówisz” ;)
Trzymaj tak dalej Procent :) dobry art :)
Gutek,
Dzięki!
Heh faktycznie pociągnięcie tego poza sensowne granice mogłoby się źle skończyć :).
Mieć w d. to wciąż gdzieś mieć… Level 2 to nie mieć nawet w d. :P
Sławek,
To już takie META że aż strach :).
Meta, ale to proste. Chodzi o to, że w jednym podejściu wiesz, że jesteś oceniany ale siłą woli ignorujesz emocje jakie się pojawiają (o to, że się pojawiają “słychać” w retoryce). W drugim emocje nawet się nie pojawiają i możesz nie mieć percepcji bycia ocenianym lub traktować to jako normalne zjawisko “przyrodnicze”. Nie denerwujesz się na wiatr dotykający Twojego ciała, tak samo nie zwracasz uwagi na spojrzenia i aktywność elektryczną w układach nerwowych innych osób (retoryka techniczna aby podkreślić naturę tego “zjawiska przyrody”).
A mnie się podoba, oby więcej. Ktoś jak chce na blogu poszukać treści o programowaniu to znajdzie, wole myśli z niczym nie kolidują. Szkoda, że nie rozmawialiśmy jak byłeś w Rzeszowie ;)(też prowadzę blog o myślach, a chcę wejść trochę w blog techniczny, mam odwrotną sytuację :D)
I super, przy jakiejkolwiek działalności publicznej hejt będzie się pojawiać, masz zdrowe podejście :P Co do sceny która siedziała Ci w głowie tyle lat, dla mnie takim filmem jest “Yes Man” (Jestem na tak po naszemu). O gościu który postanowił nigdy nie odmawiać. Jeśli nie widziałeś to polecam, też ryje mózg :)
Prawidłowe podejście! Scena z filmu znana i lubiana ;)
Pozdrawiam :)
Masz z tym rację co piszesz, ale trzeba uważać, żeby się nie zagalopować. Może to doprowadzić do takiego myślenia: “Trzeba zapłacić czynsz -> mam to w d…”.
Czynsz? Mam to w dupie. Tzn Żona płaci :). Tzn moja żona płaci mój czynsz.
Świetny wpis. Masz mój głos na kolejnym “Blog Roku”. :)