Zahukany, zapijaczony gówniarz z fajką w gębie, w porwanym tshircie. Pełen nienawiści do świata, ludzi i siebie. Zawstydzony, nicnieumiejący i patrzący maksymalnie na 1 dzień do przodu…
Czy ktoś taki może zostać dobrym programistą? Czy możliwe jest obalenie mitu, że prawdziwi eksperci zaczynali przygody z kodem już w podstawówce?
Do tej pory w cyklu Procentografia ukazały się następujące odcinki:
- #1 Nieprogramistyczne Preludium
- #2 Narodziny programisty
- #3 Narodziny pasji
- #4 Wyjście z cienia
- #5 Na podbój świata
- (...)
Intro
Podzielę się z Tobą swoją historią. Nie wiem, czy potrwa to miesiąc, dwa czy rok. Czy zamknę się w 5 czy 50 odcinkach. Przedstawię fakty, motywy i decyzje, które doprowadziły do dzisiejszego stanu rzeczy.
Jeżeli śledzisz moją działalność, to niniejszy cykl będzie dla Ciebie bardzo fajny. Takie zerknięcie za kurtynę. Zobaczysz jak i dlaczego to wszystko się zaczęło kręcić i kręci się nadal.
Jeżeli natomiast jesteś tutaj po raz pierwszy, niechcący, to zostań: postaram się Ciebie zainteresować. A może zainspirować? A może pocieszyć? A może coś… udowodnić?
Za każdym razem, gdy zwątpisz, wróć do tego tekstu.
A potem działaj dalej, rób swoje.
Dawaj grabę, poślizgamy się po czasie.
Dawno temu: < 6
Przez bardzo długi czas nie znosiłem ludzi. Jedne z moich pierwszych wspomnień ever to nienawiść do bachorów w przedszkolu. Nie potrafiłem się z nimi dogadać, gnojki nadawały na zupełnie innych falach. Oni się ganiali, a ja stałem pod ścianą, czekając na koniec dnia.
Do czasu szkoły podstawowej nauczyłem się, że najlepiej będzie w ogóle się nie odzywać. Im mniej kontaktu, tym mniej okazji do nieprzyjemnych sytuacji.
Trochę później: 6-16
Dobry Maciuś, nie wie co robić, więc robi co każą: szlaczki, literki, książeczki. Równanka, zadanka, słówka. I morda w kubeł, nie odzywaj się niepytany. Ani mruknij.
Pod koniec podstawówki odkryłem, że rzucając mięchem łatwiej mi zdobyć kolegów. Taka ciekawostka, jak małpa bez ręki w zoo, ułożony chłopczyk z kurwami na ustach. Zacząłem więc rzucać mięchem, na nic więcej nie było mnie wtedy stać. Czasami przypadkiem jakaś Pani Nauczycielka to usłyszała. Jak to, Maciuś, skąd znasz takie słowa? Przepraszam, Proszę Pani (“giń, suko“).
Dno: 16-19
Stary dziad jestem i gimnazjum wprowadzili już po moich czasach – zaraz po podstawówce było liceum. Niby wzorowy uczeń, ale dostałem się do niego tylko dzięki dodatkowym punktom za rodziców-nauczycieli. Niesprawiedliwe jak jasna cholera, ale kogo to obchodzi. Z ostatniego miejsca na liście przyjętych tak samo można zrobić świetlaną karierę, co nie? Nie wiem.
Podobno człowiek zmienia się co 7 lat. Może ma to związek z tym, że w takim czasie każdy atom w ciele ulega podmianie na nowy? Może tak, a może to ściema, tego też nie wiem. Wiem natomiast, że nie przez 7, a przez 16 moich pierwszych lat, mogło mnie nie być na świecie. Nie istniałem. Wór na flaki, kości i juchę, nic więcej. Nie miałem duszy.
I wtedy, chyba właśnie w wieku 16 lat, nadeszły wakacje między 1 a 2 klasą liceum.
Ogólne obrzydzenie do ludzi, świata, a przede wszystkim – siebie samego, osiągnęło wówczas poziom alarmująco wysoki. Na szczęście pojawiła się nieświęta trójca, która pomogła jakoś przetrwać ten czas: alko, fajki i najlepszy life-coach jakiego można sobie wyobrazić (serio!): Marilyn Manson. I się zaczęło.
Jarać chodziło się za śmietnik koło szkoły, bo w kiblach łapali. W końcu jedno z trzech najlepszych LO w mieście, więc nie może dymem na korytarzu walić! Pić: też za śmietnik, jeśli w przerwie między lekcjami. Jeśli zamiast lekcji to do pobliskiego parku.
Pamiętam, jak na jednej 20-minutowej przerwie trzeba było we trzech zrobić całą flaszkę. Wymyśliliśmy wyśmienitą zabawę! Po łyku wódy skłon i kręcenie się w kółko aż do upadku. Śmiechu było co niemiara. Do momentu, gdy zarzuciło mną i walnąłem łbem w płot koło wspomnianego śmietnika. A kiedy po chwili wszystko przestało być zamazane i załapałem focus, zauważyłem go. Długi na 10cm, brunatny od rdzy zakrzywiony gwóźdź sterczący z tego płotu… w na długość palca od mojego oka. Flaszkę skończyliśmy, ale już bez kręcenia się.
Pamiętam, że najśmieszniej było na matematyce. Uczyła nas nauczycielka nie pierwszej świeżości, która akurat odchodziła na emeryturę. Tam można było się nawet razem z krzesłem wywrócić bez wielkich konsekwencji.
Pamiętam, jak w długie weekendy majowe graliśmy w CTF – Capture The Flag. Tyle, że na żywo: level hard. Braliśmy po jednym albo po dwa Szampańskoje Igristoje i po przyspieszonej konsumpcji wędrowaliśmy po mieście, zrywając flagi z latarni. Mój rekord to 5 w ciągu jednej nocy. Masta. Wywracanie znaków drogowych to był też mega ubaw. Szczególnie takich opornych, które trzeba było wykopać szpadlem, a nie po prostu przewrócić.
Pamiętam, jak jednej nocy uznaliśmy, że nie ma nic weselszego na świecie niż rzucanie w balkony pustymi butelkami po szampanach. Ze szkolnego boiska w pobliskie bloki i szpital. Wtedy nie było jeszcze monitoringu.
Pamiętam, jak w 3 albo 4 klasie zacząłem na serio chodzić do szkoły dopiero w połowie października. Bo pierwsze 6 tygodni spędzałem w parku, niejednokrotnie konwersując ze śmierdzącymi menelami, którzy w tym parku mieszkali. Najśmieszniejszy był Piotrek, około czterdziestoletni weterynarz. Pewnego razu wytoczył się z krzaków za naszą ławką, ubabrany w kace, i się dosiadł. Żona wyrzuciła go z domu, ale mimo to miał masę porad życiowych. W stylu “chłop niedopity to jak baba niedoruchana“. Był też taki jeden gruby cuchnący brodacz, co nie bardzo potrafił mówić. Miał blizny po nożu – jedną na szyi, może temu nie szły mu konwersacje – i brakowało mu palca. Upodobał mnie sobie, bo dawałem mu jedną fajkę dziennie. A jaki był ubaw, gdy kumpel nagrał mi się w tym czasie na domową automatyczną sekretarkę krzycząc w budce telefonicznej: “Dopiero październik a Maciek ma już jedenaście jedynek!“. Nigdy tak szybko nie dotarłem z miasta do domu – żeby skasować tę wiadomość.
Pamiętam, że zwykle udawało się nie iść na klasówkę, jeśli akurat nie było ku temu woli. Jeden ziomuś miał nogę w gipsie i bardzo nie leżało nam pisanie tego dnia sprawdzianu z historii. Chyba akurat zapomnieliśmy “Historii w pigułce” – takich normalnych, prawdziwych ściąg, nie chciało się robić. Co ma do tego gips? Do głowy przyszedł nam genialny pomysł, że można przecież wykorzystać cegły leżące za szkołą. Tak długo rzucałem w ten jego gips cegłami, aż pękł. “Pani profesor” musiała puścić go do lekarza, bo “gips pękł”. A chodzić nie da rady, więc ktoś musi go tam doprowadzić. Double-win. Tego dnia goniliśmy autobus i biegł z tym rozwalonym gipsem szybciej ode mnie. Byliśmy wolni, w sam raz na browara.
Pamiętam, jak zamiast na lekcje poszliśmy kręcić się po osiedlach, szukając wieżowca z otwartą klatką i dostępem na jedenaste piętro. I znaleźliśmy nie tylko piętro, ale w bonusie jeszcze otwarty właz na dach. Mimo kilku piwek odważyłem się zbliżyć tylko na 1 metr do krawędzi, bo na tej wysokości wiało, że hej! Ale żeby nie było nudno, bardziej nawalony kumpel odlał się z tego dachu. Nie spadł.
Pamiętam, jak całą kasę otrzymaną na 18-tkę wydałem na upragnioną nagrywarkę płyt CD. Kosztowała wtedy koszmarne pieniądze, chyba 850zł. Trochę wcześniej jakiś wykładowca informatyki z Krakowa, z którym regularnie grałem w tysiąca na Wirtualnej Polsce (pozdro!), nauczył mnie zaglądać w “złe internety” i z IRCowych botów ściągnąć dosłownie wszystko. Nawet to, czego nie było na Napsterze, Kazaa czy potem eMule. Nagrywarka zwróciła mi się po miesiącu: mało kto miał wtedy w domu taki luksus. A u mnie w głowie narodził się biznes: na swojej stronie domowej oferowałem kilkaset koncertów, po 25zł sztuka, dostarczanych na CD w kopercie Pocztą Polską. Pieniądze też w ten sposób przyjmowałem. To były czasy, gdy do internetu większość społeczeństwa dostawała się przez modemy TPSA (PPP / PPP). A ja miałem stałe łącze. Szybciej było wysłać komuś 700MB pocztą na płytce niż internetem. Mogłem wtedy żyć jak król: kasy miałem więcej, niż byłem w stanie przepić i przejarać.
Pamiętam jednak, jak wciągnąłem się w zakłady bukmacherskie. Nigdy wcześniej ani nigdy później żaden mecz nie był tak ekscytujący. Wtedy za jakąś-tam pracę można było dostać 5zł za godzinę. A ja potrafiłem 1300 na jeden kupon postawić. Zdarzało się wygrać kosmiczne jak na ówczesne warunki kwoty, ale starczało to tylko na kilka kolejnych dni. Obstawiałem w końcu wszystko, nawet szkocką ligę kobiet. Potem znowu: sprzedaż koncertów i odbijanie się od dna. Skończyło się tym, że przerżnąłem wszystko. Sprzedałem nawet część podręczników do antykwariatu, a stare zeszyty na makulaturę. Żeby na fajki (mmm, Partnery za 4.30zł, jaka pycha!) było.
Pamiętam, jak wybraliśmy się z kumplem na wioskę, ok 20km od Białegostoku. Godzina 22, noc, ciemno jak w dupie, zero latarni, wąska szosa z mikroskopijnym poboczem. My: na rowerach, z plecakami wypełnionymi szampanami i wermutami. Ciężko jak cholera, więc kto by dodatkowo dynamo włączał? Jechaliśmy tak, kompletnie niewidoczni, bo lampek na baterie nie mieliśmy. Pedałowaliśmy, dysząc, śmiejąc się i łykając chłodne podmuchy wiatru. Prawie godzina drogi przy akompaniamencie klaksonów, gdy w ostatniej chwili pojawialiśmy się w świetle refelektorów. Teraz przypomina mi się rozdział z czytanki z początków podstawówki: “brawura to nie odwaga“.
Pamiętam, jak tej samej nocy, zmęczeni rowerami, zostaliśmy przez zawartość plecaków totalnie zmasakrowani. Aż trzeba było ok 3 rano przewietrzyć się, odsapnąć, wyjść na spacer. Na spacerze doszedłem do wniosku, że “pierdolę, nie idę dalej“. Położyłem się i zasnąłem. Pech chciał, że na jezdni. Kumpel był bardzo troskliwy: pobiegł do domku po koc, przykrył mnie leżącego na asfalcie. I siedział obok aż do mojego ocknięcia się o świcie, jarając szlugi, sącząc szampana. I pilnując, żeby mnie samochód nie przejechał.
Pamiętam… dużo. Niezliczone historyjki, które dziś trochę dziwią. Wesołe czasy. Złe czasy.
Czas decyzji
To chyba cud, że dzisiaj piszę do Ciebie te słowa. Nic szczególnie złego się wtedy nie stało, a mogło z milion razy. Dużo później, z czasem, dochodziłem do wniosku, że coś nade mną wówczas czuwało. Chyba po to, żebym w przyszłości zrobił ważne i dobre rzeczy.
Pamiętam zobojętnienie, nienawiść, pogardę, plucie na jakąkolwiek odpowiedzialność. Teraz promuję “Think for yourself, question authority“. Wtedy było to “Don’t think, fuck authority“. Większości ludzi z tamtego okresu bym dzisiaj pewnie nawet nie rozpoznał na ulicy. I dobrze.
I w takim stanie, uzbrojony w niezawodny attitude “wszystko jest do dupy, wszyscy umrzemy“, musiałem zdecydować “co dalej”. Dwie rzeczy nie były mi wtedy kompletnie obojętne: muzyka i CD-Action. Muzyki to tylko słuchać umiałem, więc wybór był prosty: “idę na informatykę“. Poszedłem.
Maturę zdałem. Na studia się dostałem. Jest rok 2002, a częściowy degenerat wkracza w polskie IT. I gówno mu zrobicie.
Morał
Trzeba kodować od podstawówki, żeby być dobrym programistą? Prawdziwy true-real-dev zaczynał od przepisywania listingów kodu z Bajtka na Atari? Nie masz szans na karierę w tej branży, jeśli pierwszych pieniędzy z kodowania nie zarobiłeś przed maturą?
Ha. Ha. HA!
Za każdym razem, gdy zwątpisz… Zawsze, gdy ktoś będzie próbował Ci podciąć skrzydła takim gadaniem… Wróć do tego tekstu (i kolejnych z cyklu). A potem działaj dalej, rób swoje. Oni po prostu nie mają pojęcia.
C.D.N.
Do tej pory w cyklu Procentografia ukazały się następujące odcinki:
rozbawił mnie ten tekst bo ze mną było podobnie tzn robiłem różne nieodpowiedzialne rzeczy np wdrapałem się na trakcje kolejową i poraził mnie prąd ;) szkoła to było największe zło a ponieważ wiedziałem, że 90% rzeczy w szkole to totalne głupoty i nie przydadzą się w życiu (haha, i miałem rację!) to chodziłem na wagary :D jedyne co mnie wtedy interesowało to polski rap i komputery i tak zostało do teraz :D chciałbym zobaczyć minę tych wszystkich nauczycielek, które mi dawały banie za brak pracy domowej itd jak by zobaczyły ile teraz zarabiam :v
Andrew,
Wielu z nas pewnie nie wróżono świetlanej przyszłości :). Zarobki nawet niech nie będą wyznacznikiem, bo akurat tu nam się po prostu poszczęściło.
Co do szkoły, to aż muszę podzielić się tu linkami do filmików, które omawiają, jakim złem jest dzisiejsza edukacja w szkołach:
https://www.youtube.com/watch?v=XnPaz5e-uD8
https://www.youtube.com/watch?v=ShZtvPSiqAM
Osobiście uczyć się programowania zacząłem dopiero w wieku 16 lat (do tej pory mam poczucie, że trochę późno się za to wziąłem, ale cały czas nadrabiam straty ;) ), jednak niestety wtedy byłem jeszcze na tyle ślepy (aż do klasy maturalnej), że chciałem mieć jak najlepsze oceny ze wszystkich przedmiotów zamiast ostro cisnąć w poszerzanie swojej wiedzy oraz doświadczenia w IT. Do dziś pamiętam, jak byłem dosłownie nękany przez nauczycieli, żebym szedł na te pierdzielone studia, bo w przeciwnym razie nigdzie pracy nie dostanę (LOL!). A sami oczywiście mieli gówniane pojęcie o tym, jak rynek IT wygląda.
Moim zdaniem, im później zaczniesz się rozwijać, tym na początku po prostu będziesz miał bardziej pod górkę. Nie zmienia to jednak faktu, że nigdy nie jest za późno i jeżeli będziesz dążył ze wszystkich sił do tego, żeby stawać się coraz lepszym koderem, adminem, itd., to ten cel osiągniesz, choćby nie wiem co.
Niestety, z tymi najlepszymi ocenami muszę się zgodzić – bzdura i bezsens. To nie jest tylko nękanie przez nauczycieli, sami rodzice napędzają to chore koło nie rozumiejąc zupełnie jak wygląda rynek, tylko wymuszając na dziecku najlepsze oceny we wszystkim. Z jakiego powodu? Nie wiem, chyba żeby się tym dzieckiem “pochwalić” przed innymi, co też jest bzdurą. Ale kwestia nieodpowiedzialnego rodzicielstwa to już inny temat.
Na studia iść z musu… też szkoda czasu. Jeśli wynika to z wewnętrznej potrzeby, chęci, a nie zdobycia tytułu i “papierka” to chyba tak powinno być.
Dlatego ja swoje dzieci będę wychowywał inaczej tzn podstawową wiedzę musi mieć żeby nie było głąbem ale nie musi wiedzieć jaki rodzaj gleby jest w konkretnym miejscu w afryce. Jak dziecko będzie miało naście lat i będzie wiedziało co chce w życiu robić (ja w wieku 10 lat wiedziałem że będzie to IT tylko miał być serwis komputerowy a jest developerka) to może mieć same dopy na świadectwie, byle zdało ;)
Też tak mówiłem, jednak staram się zmotywować syna do lepszych wyników.
Nie dlatego, żeby pamiętał takie bzdury, tylko żeby ćwiczył umysł.
Teraz też czasem musze pamiętać głupoty nie związane z moim zawodem :)
Świetny artykuł. Ja swoja przygodę z programowaniem zacząłem w wieku 24 lat. Co prawda mega-ekspertem nie jestem. Ale nawiązując do morału z artykułu: jak się chce – to się da :-)
Peter,
Dokładnie, zęby zagryźć, rękawy podwinąć i DO ROBOTY!
Myślę że historia jak wiele, niestety Maćku obawiam się, nie jest pod tym względem jakoś inny. W życiu każdego nachodzi taki okres w żuciu człowieka, że zaczyna dorastać i poważnieć. Zaczyna myśleć o życiu. Niestety nie wszyscy tak mają. Np ten Andrei Alexandrescu też zaczynał dopiero na studiach . Z drugiej stronu są tacy ludzie jak Gynvael Coldwind którzy zaczynali od kodu z Bajtka. Tak że nie ma reguły, ważne żeby się ogarnąć w porę.
Tomek,
Moja historia na pewno nie jest wyjątkowa (co widać już po komentarzach, i bardzo dobrze). Z tym że o takich się raczej nie słyszy, częściej zobaczysz opinie takie jak przestawiłem na samym końcu niż opowieści takie jak moja. I dlatego ją opublikowałem.
Zajebisty tekst! Powiem szczerze, że trochę dziwnie mi się to czytało bo część historii jest jakby żywcem wzięta z mojego życia. Pamiętam podstawówkę i gimnazjum. Wzorowy, bezkonfliktowy uczeń który co roku miał świadectwo z czerwonym paskiem. Później przyszło liceum, a z nim okres buntu i zasady “fuck you all”. Finał był taki, że skończyło się na zachowaniu nagannym z powodu 154h nieobecności plus 5 zagrożeń, które mogły nie dopuścić mnie do matury. Na styk się poprawiłem ze wszystkiego, a zachowanie podciągnąłem z kumplem na studniówce gdzie schaliśmy się i tańczyliśmy z nauczycielami przez co zostaliśmy odebrani jako jedyni odważni, którzy bawili się razem z kadrą. Liceum skończone ostatecznie ze średnią 2,85 a matura…została rozjebana koncertowo na tyle, że miałem wyniki lepsze od niektórych piątkowiczów. Pomysł na studia w sumie miałem podobny jak Ty “hmmm lubię grać w gry to idę na informatykę”, ale tam szybko mnie sprowadzili na ziemię bo wiele przedmiotów było prowadzonych przez wojskowych (WAT), a potem już full ogar i wzięcie się za siebie. Jak dla mnie stwierdzenie, że “tylko piątkami w szkole możemy zapracować sobie na przyszłość” jest bardzo błędne. Znam wiele osób, które w mojej ocenie marnowały długie tygodnie na rozwiązywanie 10000 testów przygotowujących do matury, a teraz borykają się ze studiami bo są wypaleni, co często kończy się warunkami albo nawet rzuceniem studiów. Anyway, czekam na kolejną część bo zapowiada się ekstra.
Jeszcze jedno… czy to właśnie z lat licealnych wywodzi się ksywa PROCENT ? ;)
Dariusz,
No to high five ;).
Tak, ksywa Procent jest z liceum, ale akurat nie z tego powodu. Geneza jest głupia strasznie więc lepiej niech ją okrywa całun tajemnicy.
IDEA: site gdzie każdy wrzuca swoją ksywkę i story za nią – byłby fun ;)
Tomasz,
http://www.naprzekor.dev.pl ;)
Hmm – w zasadzie to różnica jest taka że ja faktycznie przepisywałem kody z Bajtka do Atari i nie zostałem programistą. Środek mniej lub bardziej wygląda podobnie, no może mniej ekstremalnie jeżeli chodzi o alko – zebrała się grupa znajomych z którą robiliśmy różne rzeczy ale chyba dzięki temu nie popadaliśmy w ekstrema (chociaż wszystko zależy od definicji ekstremum :) )
Z wątku informatycznego to pamiętam jak raz siedziąc ze znajomymi na bro w czasie lekcyjnym przyszła do knajpy koleżanka i przekazała że “pan od informatyki” powiedział że jak chociaż raz się nie pokażę na zajęciach to mi nie zaliczy roku :). To się pokazałem:).
Chyba całość można sprowadzić do tego czy ktoś w którymś momencie sie ogarnie czy jednak melanż trwa … to drugie przeważnie źle się kończy.
Tomasz,
Wiele osób się ogarnia (albo nawet nie musi “się ogarniać”), ale słyszy że jak już nie są programistami to jest dla nich za późno. Dotyczy to nawet 18-20latków. Pokazuję, że nie, a że dodatkowo parę anegdotek dorzucam to już efekt uboczny.
A to jeżeli o to chodzi to tak – znaczy nigdy nie jest za późno, tylko trzeba przyłożyć odpowiedni napór :)
Super wpis! Respect za szczerość i odwagę podzielenia się ze światem swoją historią. Jakże ona jest podobna do mojej ;)
Podejrzanie dużo pamiętasz jak na tyle wypitego alkoholu. ;)
Mocny tekst. Faktycznie wesołe dorastanie miałeś.
Ja, jak pewnie wiesz zaczynałem od C64 mając 8-9 lat i tak to programowanie przez całe życie mi towarzyszyło. Nie uważam się bynajmniej za lepszego od ludzi, którzy zaczynali na studiach albo jeszcze później. Ba, można nawet założyć, że Ci programujący od dziecka spoczęli na laurach, a reszta wciąż się prze do przodu, próbując ich przegonić. I przegania ich.
Ale takiej frajdy jakie sprawiało mi programowanie przez lata, gdzie robiłem to tylko w ramach hobby, nie sprawiło mi już ono w żadnej pracy. Myślę, że to jest najważniejsza rzecz, jaką dało mi rozpoczęcie mojej przygody tak wcześnie.
Jakby ktoś był zainteresowaney to opisałem moją drogę tutaj (mam nadzieję, że nie obrazisz się za linka:P) : http://startupmyway.com/story-of-a-passionate-programmer/
Chylę czoła za ten wpis!
Był mi bardziej potrzebny niż cokolwiek innego. Mimo iż nigdy nie byłam w takich sytuacjach jak Ty. Teraz skończyłam jedne studia, jestem na drugim roku informatyki, uczę się programować… i miałam absurdalne poczucie że wszystko mnie w życiu ominelo.
Dziękuje! Pozdrawiam
Monika,
Właśnie, nie trzeba mieć takich sytuacji żeby być przekonanym “dla mnie już za późno”. NIE JEST za późno, tylko trzeba zapierdzielać ;).
Powodzenia!
Tylko jakiś Twoich fotek z tamtego okresu brakuje! :)
Bogusz,
Fotki na prezentacji to jedno, a wrzucane ich online to co innego :). Na razie nie jestem na to gotowy.
Ciekawa historia :) Pamietam czasy, kiedy nie bylo neta w domu i trzeba bylo zapisywac sie na godziny w kafejce internetowej. W tamtych czasach chodzilam do kafejek sluchac Tool’a (“Think for yourself…” ;)), bo nie znalam nikogo, kto mialby plyty, a nie bylo mnie stac na oryginalne :) Komputera uczylam sie wtedy metoda prob i bledow, ale nigdy nie wpadlam na to, zeby studiowac informatyke. Majac 24 lata, po przerwanych studiach i wyjezdzie do uk, dostalam sie na 5-miesieczny intensywny kurs IT, a po nim dostalam pierwsza prace na service desku. Dzis mam lat 30, pracuje w IT w Polsce, a od jakiegos czasu ucze sie programowac. Tak, zaczelam po 30-tce ;) Zorganizowalam sobie kurs, bo zadnego niw bylo w moim miescie :) mamy grupe 10- osobowa, nauczyciela i 2 miesiace zajec za nami :) Jestesmy zmotywowani do nauki, a ja chce zmienic zawod w przyszlosci. Czy sie uda, zobaczymy. Ale wierze, ze wiek nie ma znaczenia i moje zycie jest chyba na to dowodem, dlatego o tym pisze ;) pozdrawiam serdecznie!
Marta,
Piona za Toola! I ristekp za parcie do przodu!
Powodzenia.
Hej,
Maciek, bardzo odważny wpis. Odpowiada mi twój sposób pisania i prowadzenia narracji. Pewien niedosyt pozostawił fragment o twoim nawróceniu, co się stało? Czy to będzie w następnych częściach?
Jak wspominali poprzednicy, wiele osób miało burzliwy okres w czasie liceum. U mnie było podobnie, lecz zawsze trzymałem się na średnim dobrym poziomie, tzn. nauki ściśłe 5, humanistyczne 2/3.
Po liceum poszedłem nie na informatykę, lecz na matematykę, bo nie miałem komputera, lecz od zawsze ciągnęło mnie do informatyki, programowania nauczyłem się sam na pierwszym roku, wciągałem wtedy wszystkie książki związane z inf jak ty szampany w liceum :)
Też uważam, że nigdy nie jest za późno, znam kilka osób które skończyły historię, geografię, geodezję, biotechnologię i z braku pracy wkręciły się do firmy informatycznej na praktyki, staże i tam zaczęły dopiero programować i na dobre im to wyszło.
Krzysiek,
Dzięki!
Będą następne części, m.in. o nawróceniu – kiedy, skąd i jak.
tak mi się skojarzyło:
https://www.youtube.com/watch?v=LXM_tGHcuMo
:)
Pozdrawiam!
Eh, nie napisze nic nowego jak – też tak miałem! Tylko popelniłem błąd idąc na studia informatyczne :)
[…] Procentografia #1. Nieprogramistyczne Preludium. […]
Maciek,
ja miałem podobnie, a może nie,
Nie przepisywałem kodu z Bajtka, tylko pisałem swój kod w zeszycie i kompilowałem w głowie :)
(Zaczynałem na ZX81 to chyba jestem Masta :) hahahahaha)
potem technikum (elektronika, bo nie było jeszcze informatyki)… okres buntu…. podobnie wyglądało…
niestety pochodzę z małej miejscowości więc od razu po szkole do roboty jako elektryk.
Studia musiałem sam opłacić z wypłaty i kredytów.
Najpierw matematyka, bo fajne dziewczyny były :) potem przeniosłem się na informatykę.
Po 6 latach udalo się dostać do większego miasta i stanowisko admina sieci.
Po kolejnych 13 zacząłem pracować jako programista (wcześniej tylko swoje projekty wykorzystywane w pracy)
Dziś nie narzekam, co prawda .NET nadal tylko w swoich projektach, ale pracuję jako programista tak jak zawsze chciałem.
Jak ktoś chce i ma serce do programowania to może rozpocząć w każdym wieku, to naprawdę nie jest przeszkodą. Trzeba się tylko liczyć z tym, ze uczyć się trzeba cały czas.