Decyzje… nic nadzwyczajnego, mamy z nimi do czynienia codziennie. Te najprostsze podejmujemy mechaniczne. Te wymagające długich przemyśleń i rodzące wątpliwości – odkładamy na później, a często wręcz próbujemy o nich zapomnieć.
Mimo to decyzje trzeba podejmować. Raz na zawsze… Ale czy na pewno?
Niniejszy post jest częścią cyklu „Wasze Historie”.
Autor: Wojciech Burczyk.
Odwiedź też blog Wojtka
Wiele znanych mi osób przyjmuje życie takim, jakie jest. „Jest, jak jest”, „po co coś zmieniać?”. Przez wiele lat po mojej głowie krążyły podobne myśli. Zawsze uważałem, że istnieją ludzie, którzy już od momentu urodzenia są skazani na sukces. Mieli szczęście i w momencie pojawienia się na tym świecie dostali w pakiecie startowym szczęśliwą kartę. Inni nie mieli tak dobrze – jak ja.
A może też Ty?
Niezliczoną ilość razy mówiłem sobie „zrobię to! Zmienię *coś*!”. Ale tak naprawdę stałem w miejscu. Dosłownie: nie kiwnąłem palcem, żeby zmienić bieg swojego życia. Z każdą porażką, jaką odnosiłem w swoich próbach, czułem się coraz gorzej. Kompletnie bez ambicji. Ogarniały mnie beznadzieja i zwątpienie we własne umiejętności, nie miałem w sobie ani krzty motywacji. Oczywiście słyszałem od różnych osób, zarówno tych bliskich, jak i tych dalszych, że „wystarczy, że w siebie uwierzysz, i na pewno ci się uda”.
Niestety sytuacja, w której się znalazłem, nie dała się rozwiązać wyświechtanym i nadużywanym frazesem. To tak nie działa. Wydaje mi się, że tekst ten jest równie skuteczny co pocieszanie osoby z depresją słowami: „wystarczy, że będziesz się uśmiechał, i wszystko będzie w porządku”.
Skoro czytasz ten tekst, to zapewne znasz ten stan
Skąd to wszystko się bierze? Dlaczego ludzie – w tym ja – boją się prostych rzeczy, jak rozmowa z obcą osobą, podjęcie próby nauki nowej umiejętności, odwiedzenie nieznanego im miejsca czy zwolnienie się z pracy?
Pokusiłem się o postawienie hipotezy, którą postanowiłem się z Wami podzielić. Otóż uważam, że social media i Internet są – lub mogą być – w dużym stopniu odpowiedzialne za ten nietypowy lęk przed porażką. W zasadzie mam na myśli ludzi kreujących bezrefleksyjny content, w którym wszystko im się zawsze udaje. Nie wydaje mi się, by ten pogląd w jakimkolwiek przypadku odbiegał daleko od prawdy. To, co widzimy na profilach naszych znajomych w social mediach, już dawno minęło granicę prawdy i stało się wykreowaną fikcją. Nikt nie chce być postrzegany przez pryzmat porażek. Ale to temat na kompletnie inny wpis.
Od fizjoterapeuty do programisty
Moją historię o tym, jak z fizjoterapeuty stałem się programistą, opowiedziałem już tyle razy, że podjąłem decyzję o udokumentowaniu jej w formie pisemnej. Początek 2016 roku, ja mający niespełna 27 lat. Przeprowadziłem się do kolejnego miasta. Znów ten sam schemat i najzwyczajniejsza w świecie walką o pracę. Miałem tego dosyć. Fizjoterapeuci nie mają łatwej sytuacji w naszym kraju – stosunek wiedzy i obowiązków do wypłacanej pensji jest komiczny. Tragikomiczny. A wszyscy oni pracują bardzo ciężko, porównywalnie do pielęgniarek. Pod warunkiem, że w ogóle mają pracę, ponieważ wakatów w tym zawodzie jest naprawdę niewiele.
By uniknąć zarzutów, że przekłamuję dane: gdy pracowałem w Kołobrzegu w jednym z sanatoriów, na 15 zatrudnionych osób tylko 2 były miejscowe. Reszta przyjechała do pracy z Poznania, Katowic, Opola, Łodzi, Chełma czy Przemyśla. Jeszcze więcej atrakcji temu zawodowi dodaje to, że nie jest regulowany. To znaczy, że ktokolwiek może zostać fizjoterapeutą, kończąc byle jaki kurs czy szkołę. Z pewnością każdy słyszał o znajomym kręgarzu, który co prawda wykształcenia nie ma, ale dobrze mu idzie.
Miałem już tego wszystkiego serdecznie dosyć. Zacząłem szukać nowego zajęcia. Znajomy znajomego opowiedział mi, że jest web developerem. Na początku byłem zafascynowany jego opowieściami o pasji do pracy i zaangażowaniu. Wiedziałem, że jest taki zawód, ale zawsze uważałem, że taka praca jest niezwykle prosta i nudna (o, naiwności!).
Czy web development miałem już we krwi i nie wiedziałem o tym?
Być może tak jak ja, gdy byliście o wiele młodsi, bawiliście się w „robienie stron internetowych” w prostych generatorach języka HTML, jakie były popularne w początkach Internetu. Ja takich stron stworzyłem dziesiątki. Na początku przerabiałem gotowe szablony, później tworzyłem swoje. Ale to nie było nic specjalnego. Przez lata, kiedy skupiałem się na zdrowiu swoich pacjentów, technologie ruszyły mocno do przodu. Gdy w końcu się zdecydowałem i zacząłem czytać na ich temat, było tego tyle, że nie wiedziałem, od czego zacząć.
Pierwszym językiem programowania, z jakim miałem styczność, był C++. Zająłem się nim bez konkretnego powodu, ze zwykłej ciekawości. Znalazłem w Internecie darmowe kursy popełnione przez rodaków na stronach A.D. 2010 (lub jeszcze starszych). Napisałem kilka bardzo prostych programów, nauczyłem się warunków, pętli, tablic itp. Było to bardzo przyjemne. Wreszcie sam coś stworzyłem. Niestety po kilku tygodniach natrafiłem na ścianę, której nie byłem w stanie pokonać, i znikąd nie widać było pomocy. Nie wiedziałem, jak zadać pytanie, by nie wyjść na głupka (#lęk). Na szczęście to były tylko początki.
Zacząłem interesować się tworzeniem stron, dowiedziałem się, czym są Front-End, Back-End itp. W końcu trafiłem na bootcampy. Byłem totalnie zaskoczony, ponieważ był to dla mnie kompletnie nowy rodzaj nauki. Zostać programistą w tak krótkim czasie? Jasne, że wchodzę w to!
Niestety, nie można płynąć z prądem, mając dziury w łodzi. Po pierwsze: to kosztuje i to sporo. Po drugie: ukończenie kursu nie czyni od razu programistą. W końcu trzeba znaleźć pierwszą pracę. Zadanie tak proste i tak trudne zarazem. No i trzeba było sobie zadać przed tym całym cyrkiem pytania: czy mam czas i czy podołam?
Trudne początki
Mój kurs trwał siedem miesięcy. Zajęcia odbywały się co drugi weekend, a pomiędzy nimi trzeba było mocno przysiąść nad materiałem i się uczyć. Mój typowy dzień wyglądał mniej więcej tak: pies–praca–nauka–trening–nauka–spać. SIEDEM miesięcy. Nie powiem, że nie wygospodarowałem żadnego czasu na odpoczynek, bobym skłamał. Jakoś w połowie kursu zacząłem chodzić na meetupy związane z IT. Czasem były one niezwiązane z moją przyszłością, ale można było poznać kogoś nowego. Takie znajomości mają bardzo duże znaczenie, bo nawet jeśli ktoś cię nie zapamięta, to być może w przyszłości skojarzy. A i zawsze można było nauczyć się czegoś przydatnego od takiej osoby. W ten oto sposób nadrabiałem brak studiów IT.
Pierwszą rozmowę miałem około dwa tygodnie przed zakończeniem kursu. Byłem tak podekscytowany, że prawie chodziłem po suficie. To była praca marzeń dla kompletnego świeżaka: obiecujące szanse rozwoju, wyjazdy służbowe do Miami i Londynu, praca częściowo zdalna i komunikacja w języku angielskim (dla mnie plus). Rekrutujący dał mi mocno do zrozumienia, że praca jest już moja. Musi jedynie potwierdzić ze swoim kolegą z pracy, czy wszystko jest w porządku. Miała to być czysta formalność.
Zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany…
Oczywiście – nie była. Za to była to moja pierwsza odmowa. Mogę powiedzieć, że trochę przeczuwałem, że tak to się skończy. Końcówka procesu mnie bardzo zmyliła. Nos do góry, nie poddałem się. I dalej do przodu!
Zacząłem rozsyłać więcej CV. Kilka dziennie. Dostawałem odpowiedzi w stylu „dziękujemy, ale nie szukamy nikogo” lub „[…] z większym doświadczeniem”, jednak najczęściej nie otrzymywałem nic. Trudno. Gorsze były te momenty, kiedy po wykonaniu zadania rekrutacyjnego i odbyciu rozmowy wszystko wskazywało na to, że wreszcie znalazłem swoją przystań, ale koniec końców pozostawałem bez odpowiedzi ze strony firmy. Po miesiącu, kiedy o wszystkim zapominałem, dostawałem znaną mi już odpowiedź: „Potrzebujemy kogoś z większym doświadczeniem”. Kompletnie nie mogłem zrozumieć, czemu większość firm zachowuje się wobec mnie w ten sam sposób. Wiele razy podczas prób wyegzekwowania jakiegokolwiek feedbacku (po niezwykle przyjemnej rozmowie) byłem zbywany spychologią.
Odbyłem kilkanaście rozmów. Spędziłem kilkadziesiąt godzin na zadaniach i wysłałem setki CV. Były momenty, w których chciałem się po prostu poddać. Zacząłem wierzyć, że to kompletnie nie moja bajka. W dodatku moja ówczesna praca wpędzała mnie w depresję. Nie zmieniałem jej wyłącznie dlatego, że nie byłem pewien, kiedy i czy w ogóle dostanę ofertę pracy w IT. Nie chciałem też być nie w porządku wobec nowego pracodawcy i szybko się zwolnić. Wydawało mi się, że moja pozycja była beznadziejna – ktoś musiałby zaufać byłemu fizjoterapeucie bez żadnego doświadczenia i dać mu poważną pracę w IT. No i dochodziła do tego kwestia okresu wypowiedzenia – potencjalny pracodawca musiałby czekać na mnie około 1,5 miesiąca. Musiałem podjąć męską decyzję.
Zwolniłem się
Poświęciłem 100% swojego czasu na naukę, mogłem skupić się na rozwijaniu własnych umiejętności informatycznych. Nie chciałem wchodzić w rolę osoby bezrobotnej. Miałem trochę oszczędności – spokojnie starczyłoby mi na kilka miesięcy życia bez obniżania swoich standardów, ale nie chciałem spalić wszystkiego do ostatniej złotówki. Starałem się mądrze wydawać swoje pieniądze, dlatego w pierwszej kolejności zainwestowałem w kurs Androida.
Wydaje mi się, że moja decyzja opłaciła mi się, ponieważ po tak intensywnym okresie inwestowania wszystkich zasobów w samego siebie wreszcie usłyszałem to piękne pytanie:
Rekruter: Kiedy może pan zacząć?
Ja: Jutro.
To było świetne uczucie – zobaczyć zupełną zmianę nastawienia rozmówcy. Co prawda tej konkretnej pracy nie dostałem, ale wszystkie kolejne rozmowy toczyły się już zupełnie inaczej. W momencie kiedy rekruter słyszał o moim miesięcznym okresie wypowiedzenia, automatycznie traciłem na atrakcyjności. Możliwość zatrudnienia od zaraz zmieniała wszystko. Wciąż jednak czułem, że to, co robię, to nadal zbyt mało, żeby zwrócić na siebie uwagę. Wiedziałem, że gdzieś w Polsce jest firma, która mnie zatrudni. Musiałem tylko przebić się przez skrzynkę mailową, na której codziennie pojawiały się setki, jak nie tysiące wiadomości.
Podszedłem do tematu zupełnie inaczej
Nakręciłem o sobie film. Jestem introwertykiem, więc muszę przyznać, że nie było mi łatwo. Byłem zmęczony odpowiadaniem w kółko na te same pytania, dlatego wypowiedziałem się na każdy z tych tematów raz – na nagraniu – i dzięki temu mogłem uniknąć fazy rekrutacyjnej, która powodowała moje złe samopoczucie. Zmieniłem również CV na prostsze i nowocześniejsze.
Następnym krokiem były telefony od potencjalnych pracodawców. Po zazwyczaj przyjemnej rozmowie wysyłałem e-mail, w którym załączałem moje standardowe CV oraz nagranie. I to był strzał w dziesiątkę, bo po większości takich wiadomości rekruterzy oddzwaniali. Żeby nadać większego tempa moim poszukiwaniom, udostępniłem post o tym, że szukam pracy, na LinkedInie. W zasadzie nie oczekiwałem wiele i uwierzcie mi – było dla mnie szokiem, kiedy uświadomiłem sobie, że znalazłem się w 14 procesach rekrutacyjnych w tym samym czasie! To było świetne i jednocześnie przerażające przeżycie. Znalazły się firmy, które rozmawiały ze mną w zasadzie z czystej ciekawości. Nie przeszkadzało mi to ani trochę. Ostatecznie z 14 firm zostały 2.
Wybór
Jedna była niedużym przedsiębiorstwem zajmującym się tworzeniem portali intranetowych. Druga znowuż okazała się olbrzymią korporacją, jedną z najstarszych i najbardziej znanych w świecie IT. Byłem bardzo podekscytowany, kiedy łamiącym się głosem tym razem to ja odmawiałem współpracy gigantowi. Bo widzicie, w głębi ducha czułem, że wybór pracy w małym zespole będzie o wiele lepszy. Skąd taka decyzja? Duża firma zaoferowała od razu bardzo wysokie wynagrodzenie jak na standardy osoby początkującej. Dodatkowo doskonały sprzęt do pracy i jeszcze jeden na własny użytek. Na dodatek stanowisko, jakie miałbym objąć, byłoby perfidnym szpanem w moim CV. Ja jednak potrzebowałem kogoś, kto mnie poprowadzi, nauczy wielu rzeczy i w miarę szybko. Czy to w ogóle możliwe w firmie zatrudniającej tak wiele osób? Do dzisiaj uważam, że nie.
Nowa praca
Dostałem propozycję pracy jako specjalista, ale wybrałem staż, co przekładało się m.in. na niższą pensję. W zamian za to mogłem się nieskrępowanie uczyć, biorąc udział w dużych projektach, bez większych konsekwencji i strat finansowych dla firmy. Poznałem wielu wartościowych, przyjaznych i chętnych do pomocy ludzi, dostałem pracę, do której chcę przychodzić. Możliwości podniesienia kwalifikacji? Bezcenne. Jestem właśnie po pierwszym awansie i czuję, że decyzja, którą podjąłem trzy miesiące temu, była jedną z najlepszych w moim życiu.
Porady dla początkujących:
- Nie patrzcie na pieniądze. Jeść trzeba, ale wysokość pensji musi być czymś poparta. Na początku najważniejsze są nauka i nowe umiejętności. Wynagrodzenie to drugi plan, a ciężka praca i pokora bardzo się opłacą.
- Firmy światowej sławy nie zawsze zaoferują Wam to, czego tak naprawdę potrzebujecie. Dla mnie najważniejsze są rozwój, projekty, w których biorę udział, i świetna atmosfera w pracy. Wy musicie sami ustalić swoje priorytety – to, z czym czujecie się najlepiej.
W ten sposób od ukończenia przeze mnie kursu minął rok ciężkiej pracy i rozczarowań, ale też rozwoju umiejętności programistycznych i społecznych. Najważniejsza lekcja: nauczyć się wierzyć w siebie. Nie łudźcie się, że wszystko łatwo i bezproblemowo przyjdzie samo. Czasem – jak w moim przypadku – trzeba postawić wszystko na jedną kartę i zacząć życie od nowa.
Jedna z bliskich mi osób, jest na początku drogi takiej jak Twoja Wojtku. Wpis już posłałem do niej, ze swoją rekomendacją, zwłaszcza części związanej z – “co niestandardowego można zrobić, żeby zostać zauważonym”. Gratuluję Ci sukcesu! Pozdrawiam i życzę jeszcze więcej siły i samozaparcia.
“Wystarczy, że będziesz się uśmiechał, i wszystko będzie w porządku” :-P
Świetna historia. Gratuluję samozaparcia, odwagi i determinacji. Powodzenia.
świetna historia ale jest druga strona medalu. ja jestem programistą z ponad 8 letnim stażem, i przez długie siedzenie chodzę właśnie do fizjoterapeuty, i ten fizjoterapeuta za godzinę pracy zarabia więcej niż ja, a nie zarabiam źle..
także miałeś dobry zawód, jak byłeś dobry trzeba było zakładać działalność i iść na swoje a nie narzekać na brak pracy. fizjoterapeuta do którego chodzę tak zrobił, z dwoma innymi kolegami z branży założyli swoją firmę i zaczęli działać. także można
jak napisałem, przez długie siedzenie siada trochę ciało, zainteresowałem się więc z konieczności zdrowym trybem życia. dieta, ćwiczenia, próbuje street workoutu itp zainteresowałem się też fizjoterapią, żeby sobie samemu rolować ciało w prostych przypadkach i wiedzieć co zrobić kiedy np boli bark. I na tyle mi się to podoba, że zastanawiam się, czy nie iść w odwrotnym kierunku niż zrobiłeś Ty. Bo po tym co się dzieje z ludźmi od długiego siedzenia widzę, że fizjoterapeuta to kolejny zawód przyszłości, a jeśli to lubisz i jesteś dobry to możesz zarobić na swoim jak programista z kilkuletnim stażem, albo nawet lepiej
Pamiętaj, że na pogląd byłego zawodu Wojtka, masz z zewnątrz. Jest pewnie, jak z każdym zawodem – “Jeśli jesteś dobry…bla bla”. Jedyne co, moim zdaniem, w takim zawodzie jest lepsze to wartość jaką dajesz ludziom. My programiści tworzymy coś, czego często nawet na produkcji nie widzimy, a co najważniejsze, nie widzimy ludzi i ich reakcji na naszą pracę. Takie tworzenie w próżnię. Mam tyle samo stażu pracy co Ty, jednakże ja się dużo ruszam. Działaj, dbaj o siebie.
wiem, że pogląd z perspektywy zewnętrznej, ale wiem ile płacą ludzie fizjoterapeutom prywatnie. to co napisałem tyczy się tego zdania “Fizjoterapeuci nie mają łatwej sytuacji w naszym kraju – stosunek wiedzy i obowiązków do wypłacanej pensji jest komiczny. Tragikomiczny.” Dalej pisał, że miał na przeżycie i na kursy programistyczne, więc na szkolenia u dobrych fizjoterapeutów chyba też byłoby go stać. Może więcej odwagi żeby pójść na swoje? Nie chodzi mi o hejtowanie autora, po prostu według mnie to dobrze płatny i perspektywiczny zawód. Mogę się mylić :)
Ale to nieważne, duży szacunek za odwagę i determinacje co do zmiany branży i powodzenia!
Ależ takie historie dają niesamowitego kopa motywacyjnego! Duży podziw za ogromne ilości pokory i wybór mniej płatnej posady na rzecz rozwoju i doskonalenia. Powodzenia w dalszej podróży! ;)
Mnie takie historie motywują i zarazem w…… Jak można nie mieć szacunku do osoby, która dopiero zaczyna i nie dać jej żadnych wskazówek, co może poprawić. Takie podejście prędzej czy później się zemści na takiej firmie. Bez pomocy IT by nie istniało w takiej formie jak jest teraz.
Inspirujące bardzo. Wlasnie szukam pracy i trochę martwi mnie podejście rekruterow do początkujacych osób. To od nich zależy jak potoczy się nasza kariera, a brak odpowiedzi z ich strony raczej nas nie rozwija. Trochę błędne koło – nie dajemy szansy młodym, ale chcemy mieć w swojej firmie specjalistów.
Cześć,
Zastanawia mnie to dlaczego zmieniłeś branże i ryzykowałeś tyle, żeby zostać programistą ? Starczyło Ci pieniędzy, aby zwolnić się i nie obniżać swoich standardów, rozumiem że można żyć skromnie.
Druga sprawa
“Nie patrzcie na pieniądze. Jeść trzeba, ale wysokość pensji musi być czymś poparta. Na początku najważniejsze są nauka i nowe umiejętności. Wynagrodzenie to drugi plan, a ciężka praca i pokora bardzo się opłacą.” – Czy tychże rad nie mogłeś wykorzystać w pracy fizjoterapeuty ?
Ja uważam, że teraz jest po prostu tendencja na “Programista 15k”, wszyscy to słyszą 6 tygodni, bez wykształcenia i wszyscy masowo się ‘przebranżawiają’…
Życzę wszystkiego dobrego i powodzenia na swojej ścieżce kariery :)
Fajna historia! Jest takich wiele w it. Najważniejsze to się nie poddawać.
Jest wielu ludzi ktorych niesamowicie kreci programowanie, a moze nie samo programowanie co rozwiazywanie problemow, ja do takich naleze i dosknale rozumiem idee tekstu