Już dwa razy (tu i tu) deklarowałem gotowość do zdawania egzaminów kończących się jakimś certyfikatem. Bardzo długo na “gotowości” się kończyło. Ostatnio jednak, obserwując nieuchronny upływ czasu oraz licznik zdanych egzaminów od pięciu lat wskazujący niezmiennie wartość 1 zadałem sobie pytanie: czy istnieje prawdopodobieństwo większe od zera, że jestem w stanie poświęcić kilka tygodni/miesięcy na NAUKĘ tylko po to, aby podejść do egzaminu? Odpowiedź była prosta: zdecydowanie nie. Jakoś ciężko mi wyobrazić sobie siebie samego uczącego się jak za studenckich czy licealnych czasów, jeśli celem owej nauki byłby tylko egzamin. Postanowiłem więc po prostu zweryfikować swój aktualny poziom i zarejestrowałem się jeden z pierwszych wolnych terminów na egzamin “70-536: TS: Microsoft .NET Framework – Application Development Foundation“.
Z umiarkowaną satysfakcją mogę napisać, że od tygodnia jestem “Technology Specialist”. Satysfakcja jest umiarkowana, bo tak naprawdę każdy programista .NET pracujący w zawodzie powinien sobie z tym egzaminem poradzić bez przesadnego przygotowania. Mi wystarczył jeden wieczór, w skład którego weszło ogólne zorientowanie się w sprawdzanym materiale przy pomocy practice test na stronie Accelerated Ideas oraz ok 3 godzin wertowania Training Kita.
… ale miałem zamiar pisać o certyfikatach i egzaminach w kontekście szerszym niż tylko moja szara osoba. Poniżej spojrzenie na certy z kilku różnych par ócz:
Certyfikat okiem początkującego programisty
Pierwszy certyfikat zdałem pięć lat temu, na III roku studiów. To było COŚ. Właśnie kształtowała się moja zawodowa tożsamość, właśnie miałem za sobą pierwszy start w Imagine Cup (czyli bardzo przyspieszony kurs programowania w .NET:) ), właśnie czyniłem pierwsze plany na swoją programistyczną przyszłość… i zdobycie certyfikatu na tym etapie było bardzo motywującym krokiem. Nauka dodatkowego, “egzaminacyjnego” materiału pokazała mi o ilu obszarach technologii nie mam jeszcze pojęcia. Dotarło do mnie, że o euforii związanej z pierwszym “dużym” projektem nie może być mowy bo tak naprawdę moja droga dopiero się zaczyna. A tytuł “profesjonalisty certyfikowanego przez Microsoft” wydawał się być wtedy czymś naprawdę wyróżniającym i godnym uwagi, dzięki czemu chciało się dalej edukować i poświęcać masę czasu na dalsze rozwijanie umiejętności.
Wszystkim niezdecydowanym na tym etapie – zdecydowanie polecam. Tym bardziej, że akademickie grupy .NET często dysponują pulą voucherów, dzięki czemu nie trzeba ponosić żadnych kosztów związanych z egzaminem.
Certyfikat okiem “zawodowca”
Po kilku latach patrzy się na to inaczej. Na drodze zawodowej certyfikat może być raczej sprawdzeniem umiejętności, ewentualnie bodźcem do usystematyzowania posiadanej wiedzy. O dzikiej satysfakcji ciężko mówić, ponieważ zawód i tak wymaga tego i owego. Zdanie egzaminu to po prostu poświadczenie dobrze wykonywanej pracy, a niezdanie – motywacja do poważniejszego podchodzenia do swoich obowiązków. Tak czy siak ani posiadanie, ani nieposiadanie certyfikatów nie jest raczej niczym nadzwyczajnym czy godnym uwagi. Fajnym pomysłem może być wspólna, zespołowa nauka i jednoczesne organizowane przez firmę podchodzenie do egzaminów i z tego co wiem to w wielu miejscach taki sposób certyfikacji jest praktykowany.
Certyfikat okiem pracodawcy
Pracodawca może patrzeć na certyfikaty z dwóch perspektyw.
Pierwsza z nich to zbieranie punktów w programie partnerskim Microsoft. Im więcej pracowników danej firmy posiada certyfikat, tym więcej punktów firma otrzymuje w owym programie. Nie wiem do końca na czym to polega, ale na pewno więcej punktów -> lepiej:). Jak z pokemonami, musisz mieć je wszystkie! Pracodawca uczestniczący w tym programie na pewno ceni sobie certyfikowanych pracowników i może ich w jakiś sposób wynagradzać.
Jest to jednak tylko jedna strona medalu. Bo czy tylko o jakieś punkty chodzi w certyfikacji? Przecież certyfikat powinien świadczyć o WIEDZY jaką może pochwalić się jego posiadacz. Czy to nie powinno być ważniejsze? Hmm… moim zdaniem raczej nie. Powód jest bardzo prosty: posiadanie certyfikatu świadczy tylko i wyłącznie o tym, że delikwent zapisał się na egzamin, pojawił się w wyznaczonym miejscu o wyznaczonej godzinie, usiadł przed komputerem i wyklikał kilkadziesiąt poprawnych odpowiedzi. Nie znaczy to wcale, że faktycznie posiada jakąkolwiek wiedzę. Na sieci znaleźć można masę nielegalnych materiałów zawierających “wycieknięte” pytania i odpowiedzi z prawdziwych egzaminów – wystarczy wykuć na pamięć i już. Czy jest to etyczne? Nie. Czy jest to godne praktykowania? Nie. Czy zdobyte w ten sposób umiejętności przydadzą się w praktyce? Bardzo wątpliwe. Czy przynosi oczekiwany efekt, czyli zdanie egzaminu? Tak.
I tu jest pies pogrzebany. Na oświadczenie “mam zdany taki i taki egzamin” większość pracodawców prawdopodobnie tylko wzruszy ramionami. Chciałoby się, aby sytuacja wyglądała inaczej, ale trudno oczekiwać respektowania potencjalnie bezwartościowych pod względem merytorycznym certyfikatów.
Certyfikat okiem freelancera
Zaczynając “karierę freelancera” poprosiłem grupkę znajomych o ocenę niniejszej strony od kątem działania jako źródło potencjalnych klientów, ze szczególnym uwzględnieniem działów “O mnie” oraz “Freelancing“. Opinie były raczej pozytywne, jednak przewijała się przez nie rada: zrób sobie trochę certyfikatów, bo dobrze wyglądają. Pierwotne “eee tam” jest właśnie w trakcie weryfikacji. Czym mogę przekonać potencjalnego nie-technicznego klienta, że jestem dobry? Przecież nie jakimiś postami na blogu, których i tak nie ma prawa zrozumieć. Referencje mogą być ważne, ale argument “inni byli z mojej pracy zadowoleni” niepodparty innymi zaletami byłby trochę niepoważny. Certyfikaty wydają się idealnie wpasowywać w tą lukę. “Dowodem na mój profesjonalizm jest fakt, że zdałem taki, taki i sraki egzamin co skutkuje takim i takim tytułem nadanym przez firmę Microsoft“. Potencjalnie jest to mega-ściema, przecież mogłem wyryć na pamięć testkinga, brejndumpa czy inne coś, co nie powinno w ogóle istnieć… ale osoba do której to zdanie jest kierowane o tym nie wie. Tak więc dla mnie – programisty – certyfikacja może nie mieć żadnego znaczenia, ale już dla mnie – freelancera – może oznaczać być-albo-nie-być na rynku (chociaż do tego, mam nadzieję, nigdy nie dojdzie:) ).
Czy warto?
Jak zwykle odpowiedź na tak postawione pytanie nie jest jednoznaczna. Jeżeli mamy w portfelu niezagospodarowane 80$ (koszt egzaminu) to można się o takie coś pokusić.
Ludzie certyfikujący się na własną rękę mogą oczekiwać lepszej pracy, wyższej pensji, czy szacunku dla posiadanych papierów. A potem przychodzi… zawód, bo tak naprawdę wszyscy mają gdzieś jakieś świstki będące dowodem pojawienia się w ośrodku egzaminacyjnym. Jasne, że lepiej mieć papier niż go nie mieć, ale… lepiej niech nikt się nie nastawia, że ten czy inny cert jest przepustką do świetlanej przyszłości, satysfakcją i kasą płynącej.
Można także zastanowić się chwilę nad sposobem, w jaki konstruowane są pytania egzaminacyjne. Część jest całkiem ciekawa, ale zdarzają się kwiatki z przykładowym kodem, który by się nawet nie skompilował. I człowieku, bądź mądry i się zastanawiaj, czy to specjalnie zastawiona pułapka czy też pomyłka autora? Można też trafić na głupie sprawdzenie znajomości parametrów metod, ich kolejności bądź pytań w stylu “która z poniższych metod nie jest metodą zdefiniowaną w klasie X?”. Hej, od tego mamy internet i MSDN! W dzisiejszych czasach nie powinno się ryć dokumentacji na pamięć!
Pomimo to ja sam prawdopodobnie będę powoli kontynuował ścieżkę certyfikacyjną i co jakiś czas zapiszę się na ten czy inny egzamin. Na specjalne przygotowania prawdopodobnie czasu nie będę poświęcał, ale… jak napisałem wyżej, lepiej mieć papier niż go nie mieć.
Linki
Akademicka grupa .NET z Olsztyna odwala kawał dobrej roboty przedstawiając w usystematyzowany sposób informacje pomagające w zdaniu egzaminów. Na razie całkowicie uporali się z 70-536, a na bieżąco pojawiają się wpisy poruszające tematy z zakresu 70-562 oraz 70-503.
Z kolei chłopaki z devBlogów przetłumaczyli tekst Jeffa Atwooda, do lektury którego zapraszam (i do lektury którego sam się właśnie zabieram:) – jeszcze nie czytałem coby nie skrzywić tego co sam chcę napisać): “Czy certyfikaty mają znaczenie?“.
Widzę, że masz ambiwalentny stosunek do certyfikacji :)
Słusznie zauważyłeś, że żaden szanujący się pracodawca nie zwróci szczególnej uwagi na certyfikaty. W swoich firmach widywałem CV usłane numerkami zdanych egzaminów Microsoftu, a jednak każdy kandydat był przepytywany i weryfikowany dokładnie tak samo. Koniec końców zwyciężał ten, który… był najbardziej zbliżony charakterem do rekturera :D
Jeśli ktoś marzy o pracy w korporacjach, to faktycznie certyfikaty mogą mu się przydać. Rekruterzy w takich miejscach na ogół niewiele wiedzą o IT, ale za to umieją rozpoznawać skróty i numerki, więc dla nich lista zdanych egzaminów może mieć wartość.
Z własnego doświadczenia wiem, że w biznesie czy freelancingu najważniejszą kwestią, na którą zwracają uwagę klienci jest co i dla kogo zrobiliśmy dotychczas. O certyfikaty nie pyta nikt. O doświadczenie każdy.
Jesli chodzi o punkty z certyfikatow, to wszystko siew kreci wokol programu partnerskiego MS. Za kazdego certyfikowanego pracownika firma otrzymuje punkty, a konkretniej to za tzw. kwalifikacje w jakiejs technologii (z tego co wiem, to aby zdobyc tzw. kwalifikacje trzeba miec min. 2 pracownikow z jakiem certem, np. 2xMCTS na Sharepoint’a daje firmie kwalifikacje na Sharepointa itd.) + to, ilu zatrudnionych pracownikow ma np MCTS czy MCPD. I niu chodzi tu jedynie o punkty :) Zgrodzadzona odpowiednia ilosc punktow umozliwia zdobycie statusu MS Certified Partner (czyli pierwszy poziom) oraz MS Gold Partner (najwyzszy stopien), a te z kolei uprawniaja do kilku/kilkunastu licencji na Visuala Pro lub Team Suite (w przypadku Gold Partnera) – i to wszystko za free!. Do tego dochodza licencje na Windows’y i Office’y. Dokladnych ilosci nie znam, musialbym pogadac z szefem, ale z tego co wiem, to w przypadku Golda jest to po 25 licencji (stanowisk). Jedno jest pewne: zatrudnianie certyfikowanych pracownikow lub poganianie pracownikow do zdawania examow jest zajebiscie oplacalne :) Sami sobie sprawdzcie jakie sa ceny Visuala TS :)
Pozdrawiam i zycze powodzenia na egzaminach :)
No niestety najwiekszym problemem certyfikatow sa oszusci, ktorzy korzystaja z braindumpow. Jesli by tego nie bylo to certyfikaty by duzo wiecej w renomie nawet w obecnej formie. Mam nadzieje, ze MS bedzie zmienial te certyfikaty i beda zadania praktycznie, a w puli bedzie ich z 800-1000 i zakucie tego na pamiec bedzie juz znaczacym problemem.
Certyfikaty są fajne, jeśli służą nam a nie są tylko papierkiem do szafy i wpisem w CV, dzięki zdawaniu certyfikatów musiałem pogłębić swoją wiedzę z danego zagadnienia, chociaż z drugiej strony zdanie MCSA wymagało zdania egzaminu z ISA, którego na oczy nie widziałem, więc odpowiedzi wykułem na blachę.
Jeśli chodzi o potencjalnych klientów, to patrzą oni jednak co wisi na ścianie i zdecydowanie kilka certyfikatów wygląda lepiej niż kalendarz z panienkami :)
w tym roku mają się pojawić certyfikaty z .net 4.0 i mam zamiar do nich podejść, zmotywuje mnie to dodatkowo do nauki, uporządkuje wiedzę i wskaże niezbędne rzeczy do uzupełnienia.
Pozdrawiam
Marcin
Z .NET 4 zdawalem bete jakis tydzien temu. Ogolnie teraz uproscili te egzmainy bo juz nie ma potrzeby zdania wczesniej 536, ktory do tej pory byl wymagany zeby moc miec jakikolwiek inny tytul z programowania.
Ale tak samo jest z innymi certyfikatami, nie tylko MS. Sam znam kilka osób które mają "zdane" egzaminy z CISCO za pomocą braindumpów. W jaki sposób weryfikować wiedzę przez pracodawce ?. Zawsze się znajdzie kilka osób , które pójdą drogą na skróty.
A to że zdałem ileś tam egzaminów to oznacza że jestem oszustem ? Że zdałem np. 20 egzaminów to znaczy że jestem niewiarygodny i nie posiadam wiedzy ?
Sama certyfikacja nie jest zła, ale to ludzie kórzy idą na skróty zabjają idee zdawania egzaminów
MArcin
Jesli ktos zdaje za pomoca braindumpow to dla mnie jest oszustem, jesli uczciwa nauka/doswiadczeniem to super :)
Tak jak napisales, samo certy sa ok, ale oszusci to psuja… :/
Ludzie tylko nie umieszczajcie informacji o posiadanych certyfikatach na na pierwszym miejscu w CV. Badzo źle to wygląda…
No ja np mam w CV certyfikaty, ale sa dopiero umieszczone PO umiejetnosciach praktycznych ;)
@10latKodowania
a to zalezy, jezeli firma mowi: musisz miec takie certyfikaty, to lepiej je walnac na pierwsza strone mimo fatalnego wygladu, ze wzgledu na to ze inaczej moga Cie pominac.
Jezeli zas ktos pisze certyfikat mile widziany to walic na sam koniec lub w ogole nie wypisywac ;)
Z certyfikatami jest jeszcze taka kwestia, ze jesli pracuje sie w firmie, ktora jest ISV, dostarcza customowe rozwiazania dla klientow, to klienci czesto mowia, ze w ich projekcie ma byc X osob z certyfikatem Y, wiec czasami sie przydaje w takim aspekcie ;)
Ktoś tu napisał, że klienci nie patrzą na certyfikaty. Odważne i za daleko posunięte stwierdzenie, najpewniej w oparciu o własne doświadczenia :-) Otóż, nieprawda. Są tacy klienci, którzy jak wystawią przetarg na projekt, to bez wystawienia w szranki armii certyfikowanych po zęby specjalistów (przy czym to, czy są naprawdę specjalistami schodzi na dalszy plan) firma startująca w przetargu nie ma szans. To dla wygrywania takich przetargów (i, w dalszej kolejności, milionowych projejktów) niektóre firmy są w stanie wyłożyć kasę i puścić człowieka na certyfikację typu Microsoft Certifies Master.
No ja bym nie pogardzil jakby mnie wyslali na Microsoft Certified Master. Akurat egzamin Master i pozniej Architect wymagaja juz naprawde doglebnej wieszy i znajomosci tematu i maja malo co wspolnego z reszta egzamin i przekretami jakie sie tam dzieja ;)